Tak więc publikuje prolog. Krótki. :)
Enjoy :D
31 października. Halloween.
Mająca dość poprzebieranych dzieciaków biegających po ulicach, Charlotte Logan
spacerowała po starym cmentarzy. Był on zaniedbany i już nie grzebano na nim
ludzi. Może się wydawać, że to dziwne miejsce na spacery, jednak Charlotte bardzo
je lubiła. Miało swój urok oraz klimat. A poza tym było to miejsce silnie
związane z siłami nadprzyrodzonymi. Tak naprawdę, to był główny powód częstych
wizyt Charlotte w tym miejscu, gdyż była ona, czarownicą. Co prawda młodą,
miała zaledwie 80 lat (chociaż wyglądała na 25). I nie, nie była stereotypową
czarownica z ziemistą cerą, brodawkami czy chociażby szopą na głowie. Była
czarownicą nowoczesną. Nie wyróżniała się od reszty społeczeństwa, tej która
nie miała bladego pojęcia o istnieniu sił nadprzyrodzonych i magii. Cóż,
wyróżniać mogło ją jedynie zamiłowanie właśnie do takich miejsc jak stary
cmentarz no i wystrój jej domu, jednak mało kto ją odwiedzał…
Właśnie kierowała się w
stronę swojej ulubionej ławki tuż przy pięknej rzeźbie anioła śmierci, gdy
nagle tuż przed nią znalazł się kot. Czarny jak noc, jedynie ślepia miał
nienaturalnie zielone. Wręcz świeciły w zmroku który właśnie zapadał. Po za tym
wyglądał zupełnie zwyczajnie. Każdy pewnie by go zignorował i przeszedł obok,
jednak nie Charlotte. Ona od razu zauważyła że nie jest to normalny kot. A na
dodatek coś od niej chciał…
-W czym mogę pomóc? –zapytała
grzecznie licząc, że uzyska odpowiedź, gdyż tak było by znacznie prościej.
Zawiodła się jednak ponieważ kot milczał i
dalej świdrował ją swoimi zielnymi oczami.
Gdy kobieta zaczęła się już
irytować jego niegrzecznym zachowaniem i upartym milczeniem, nagle wstał i
ruszył w alejką w bok. Charlotte stała zaskoczona, ale gdy kot się zatrzymał i
spojrzał na nią wyczekująco, zrozumiała że ma iść za nim.
Szli tak przez dobre 10
minut, a czarownica zaczęła się niepokoić gdyż kot prowadził ją w coraz dalsze
i coraz mroczniejsze zakątki cmentarza. Zastanawiała się już czy postąpiła
rozsądnie idąc za tym stworzeniem. Matka zawsze jej powtarzała żeby nie ufać
obcym kotom…zwłaszcza jeśli nie mów. Już przeszukiwała w pamięci zawartość
swojej torby w poszukiwaniu jakiejś broni (lub tuńczyka) tak na wszelki wypadek
gdy nagle jej czarny przewodnik się zatrzymał. Rozejrzała się ale nie zauważyła
niczego nadzwyczajnego. Zwykłe zarośla i krzaki na starym cmentarzu. Popatrzyła
wyczekująco na kota.
-I co? To wszystko co
chciałeś mi pokazać?- powiedziała z przekąsem- Wierz mi, mam ważniejsze i
ciekawsze sprawy niż łażenie po krzakach…
Wtedy kot prychnął na nią,
ale bardziej z irytacji niż ze złości i wskoczył w zarośla. Charlotte, gdyż nie
lubiła zostawiać niedokończonych spraw oraz dlatego, że ten kot porządnie ja wkurzył,
podążyła za nim. „Trudno, najwyżej zgubię się na cmentarzu i stracę 2 godziny
mojego jakże cennego czasu” -myślała . Wtedy też wyszli na niewielką polankę, a
raczej lukę w zaroślach.
To co czarownica zobaczyła na
środku polanki zaskoczyło ją niewiarygodnie. Były to dwa niemowlaki. Charlotte
stała jak wryta. Jednak szybko otrzeźwiała i podbiegła do dzieci. Spały.
-Uf…-Czarownica odetchnęła z
ulga gdyż mimo, że lubiła małe dzieci to nie miała teraz najmniejszej ochoty na
ich niańczenie. Musiała pomyśleć. Wiele pytań zalało jej umysł…Skąd na
cmentarzu dzieci, i to w Halloween? Czemu są same? I o co do cholery chodzi z
tym zarozumiałym kocurem?! Tyle pytań a tak mało odpowiedzi…
Na chwilę odgoniła natrętne
myśli i dokładniej przyjrzała się dzieciom. Wyglądały na jakieś 1,5 roczku. Przykryte
były białym miękkim materiałem. „To dobrze” -pomyślała Charlotte- „przynajmniej
nie zmarzły…” Dzieci nie miały przy sobie nic poza czarnym kocem, w który były
zawinięte oraz wisiorkami w kształcie skrzydeł z wyrytymi imionami. Na wisiorku
chłopca widniał napis „Evan”, natomiast na dziewczynki „Madelain”. Obydwoje
mieli kruczoczarne włosy, jasne buzie z różowymi rumieńcami i malinowymi ustami.
Wyglądały niczym porcelanowe lalki. Jednak nie ich uroda zaprzątała teraz Charlotte
głowę. Co miała z nimi zrobić? Przecież nie mogła ich tu zostawić na pewną
śmierć. Doszła do wniosku, że musiała zostać wybrana na ich opiekunkę, skoro
kot ja tu przyprowadził. „Właśnie! Kot! Gdzie on się podział?” –pomyślała.
Gorączkowo rozejrzała się po polanie ale po kocie nie było śladu.
Westchnęła zrezygnowana i
zastanowiła się jak zabrać stąd dzieci. Przyszła jej do głowy tylko jej pojemna
torba. Zapakował więc tam chłopca a dziewczynkę wzięła na ręce. O dziwo żadne z
dzieci się nie obudziło. Charlotte miała nadziej że nic im nie jest i że nie są
chore. Było jej ciężko ale jakoś ruszyła w stronę bramy cmentarza.
Gdy dotarła do swojego domu,
który był położony na przedmieściach, zostawiła dzieci na chwile same, mając
wielką nadzieję , że się nie obudzą, a sama pobiegła do najbliższego sklepu po
„dziecięce rzeczy”. Nie obyło się bez telefonu do matki, która także była
czarownicą, ale znała się także na normalnym macierzyństwie. Charlotte
opowiedziała jej z grubsza całą historię i zaczęła błagać wręcz o pomoc gdyż
sama nie miała zielonego pojęcia o opiece nad dziećmi. Matka dziewczyny
westchnęła tylko i powiedziała, że niedługo przybędzie z potrzebnymi rzeczami.
Co prawda mieszkała na drugim końcu kraju ale nie był to problem dla
czarownicy. Zanim Charlotte zdążyła dobiec do domu z wielką paczką pieluch i
mlekiem w proszku pod pachą, jej mama już zajmowała się dziećmi, które się
obudziły i teraz wesoło gaworzyły. Oczywiście dziewczynie dostało się za to, że
zostawiła maluchy same.
-Coś czuję, że dopiero teraz
zaczną się schody…-wymamrotała Charlotte, obserwując jak dziewczynka próbuje
uderzyć brata różowym pluszowym misiem…
-Co tam mamroczesz pod nosem,
kochanie?- zapytała starsza czarownica.
-Nic nic…Podgrzać mleko czy
coś?- odpowiedziała z bladym uśmiechem na ustach.
I tak bliźnięta zostały u Charlotte Logan. Kobieta
adoptowała je, i to o dziwo bez większych problemów. Mama Charlotte od razy
pokochał swoje przybrane wnuczęta, tak samo jak jej córka. I tak mijał czas a
dzieci rosły i rozwijały się jak należy. Dziewczyna wiedziała, że nie są
normalną rodziną, bo ona sama nie była normalna a i bliźnięta nie były
zwyczajnymi dziećmi. Skrywały jakąś tajemnicę… Jednak czarownica postanowiła
nie zaprzątać sobie tym głowy dopóki dzieci nie podrosną.
Często, gdy Charlotte bawiła
się z dziećmi, wydawało jej się, że widzi za oknem przemykający cień czarnego
kota lub też zielone ślepia obserwujące jej nową rodzinę gdzieś z ukrycia…
Pierwszy rozdział już wkrótce :)
I przepraszam za wszystkie błędy który podstępnie się wkradły >.<
I przepraszam za wszystkie błędy który podstępnie się wkradły >.<
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz