piątek, 23 listopada 2012

Polecenie i małe ogłoszenie

Witam :)
Piszę tu by polecić nowego bloga mojego kolegi pt. Polana Dźwiedzi. Gorąco zachęcam do zapoznania się nim, ponieważ moim zdaniem, opowiadanie, które będzie na nim publikowane, zapowiada się bardzo ciekawie :D

Pisze także, by poinformować, iż prawdopodobnie nowy rozdział mojego opowiadania ukarze się w okolicach świąt :) Więc jakby ktoś chciał dalej czytać mój "wytwór" to serdecznie zapraszam :)

sobota, 28 kwietnia 2012

Rozdział IV


     Dłuuugi :DDD 
Mam taką gorącą prośbę. Jeśli ktokolwiek to czyta, to niech napisze jakiś komentarz, bo nie wiem czy jest sens w ogóle to pisać.
Enjoy <3


* * * * * * * * * *

     Nazajutrz bliźniaki poszły grzecznie do szkoły. No może nie do końca. Charlotte musiała zafundować im drastyczną pobudkę, czyli zimny prysznic na dzień dobry. Kiedyś już im sprawiła podobne budzenie jednak dziś użyła magii i przy jej pomocy wywołała dość gęsty deszczyk nad łóżkiem każdego z bliźniąt. Podziałało błyskawicznie. Charlotte stała na środku korytarza ponieważ nie mogła sobie odmówić widoku reakcję swoich dzieci.
Z pokoju Maddy słychać było stek głośnych przekleństw a następnie odgłos czegoś spadającego z łóżka. Zaraz potem w drzwiach ukazała się dziewczyna z całkowicie mokrymi włosami, które znowu puściły kolor. Jej piżama także była mokra a wzrok morderczy. Nim zdążyła powiedzieć coś matce, do ich uszu doszedł dźwięk otwierającej się klapy na poddasze. Zaraz potem Evan zjechał po drabince na korytarz. On także miał całkiem mokre włosy i podkoszulkę.
-Bardzo zabawne, mamo.- powiedział spoglądając na matkę spod łba zaspanymi oczami. Na te słowa czarownica zachichotała cicho i posłała mu przepraszający uśmiech.
-Pomyślałam, że powinnam was przyzwyczajać do magii- powiedziała Charlotte spoglądając na bliźniaki. Widząc ich niezadowolone miny dodała- No sami się prosiliście! Jeśli w ciągu 5 minut się nie ogarniecie i nie wyjdziecie z domu to spóźnicie się do szkoły.- Zanim skończyła mówić, Maddy już zajęła łazienkę. Nie chciała się spóźnić na pierwszą lekcję gdyż dziś także była nią lekcja literatury z Blake’em. Nie chciała mu dostarczać kolejnego pretekstu do „przyczepienie się”.
Widząc zadziwiająca reakcję córki, Charlotte zwróciła się do Evana.
-A jej co się stało?- zapytała zdziwiona, patrząc na syna, który tylko wzruszył ramionami.
-Nie wiem. Nawet ja, jej bliźniak, nie rozumiem jej czasem.
Już chciał odejść do swojego pokoju ale matka zatrzymała go.
-Tobie też radze się pospieszyć. Może to i dopiero początek roku szkolnego ale spóźniać się i tak nie wypada…
-Mi i tak wszystko jedno.- odburknął chłopak i zatrzasnął klapę na poddasze.
Charlotte martwiła się o niego. Wiedziała o jego problemach w szkole. Zawsze był zamknięty w sobie i cichszy od Madelain. Kobietę martwiło także to, że nie miał żadnych przyjaciół. Owszem, miał paru kolegów ale były to luźne znajomości. Nigdy go też nie widziała z dziewczyną. A teraz do tych wszystkich problemów doszła jeszcze sprawa magii i sił nadprzyrodzonych.
Charlotte westchnęła tylko i poszła do kuchni gdyż koniecznie potrzebowała kawy. Włączyła ekspres i czekała na swoje dzieci aż te w końcu wyszykują się do szkoły. O dziwo pierwszy na dół zszedł Evan. Charlotte wątpiła by dostał się do głównej łazienki okupowanej przez Maddy. Pewnie musiał skorzystać z malutkiej łazienki przy jednym z pokoi.
Evan nie za bardzo zwracał uwagę na wygląd ale ubierała się schludnie i według swoich upodobań. Dziś założył czarną podkoszulkę z logo swojego ulubionego zespołu a do tego czarne rurki i glany. Oczy podkreślił lekko czarną kredką i ciemnym cieniem. „I tak by się czepili w szkole więc co mi szkodzi. Jak widać jestem pieprzonym masochistą”- zawsze myślał decydując się na makijaż. Włosy jak zawsze ułożone były w artystyczny nieład. Prezentował się naprawdę nieźle.
Chłopak nalał sobie kawy do kubka i usiadł przy małym stoliku w kuchnie. Jeszcze niedostatecznie się obudził by prowadzić jakiekolwiek rozmowy czy to z matką czy z siostrą. Zaraz usłyszeli jak Maddy zbiega po schodach i biegiem zakłada buty. Oboje spojrzeli na nią zaskoczeni. Nigdy nie było jej tak śpieszno do szkoły.
-Kochanie, a śniadanie?- zapytała Charlotte wyglądają z kuchni.
-Nie zdarzę już! Evan, pośpiesz się! Nie zapominaj, że też mam prawko i mogę zabrać samochód a ty wtedy będziesz zapierniczać na piechotę!- posłała bratu złośliwy uśmieszek. Chłopak jednym łykiem dopił kawę i niechętnie wstał od stołu. Zarzuciła na plecy swoją skórzaną kurtkę i podszedł do matki, pocałował ją w policzek. Specjalnie robił wszystko powoli aby wkurzyć siostrę.
-Do widzenia mamo. Miłego dnia. –uśmiechnął się do niej ciepło.
-Nawzajem kochanie.- odpowiedziała i poczochrała mu włosy jak małemu chłopcu na co on udał oburzoną minę.- Pa Maddy!- Charlotte krzyknął za córką. Usłyszała tylko krótkie „pa!” w odpowiedzi a zaraz potem trzask drzwi. Zanim Evan zdarzył dojść do nich usłyszał już warkot silnika starego vana. Momentalnie przyspieszył tępo.
Ledwo zdążył zamknąć drzwi samochodu a Madelain już wcisnęła pedał gazu i szybko ruszyła w stronę szkoły. Pędziła jak szalona a jej brat nie odważył się jej zapytać czemu jej tak śpieszno. Siedział cicho, wciśnięty w siedzenie pasażera i trzymał się kurczowo pasa.
Gdy w końcu dojechali na parking jak najszybciej wysiadł z samochodu. Myślał że zaraz zacznie całować ziemie z wdzięczności, że jeszcze żyje.
-Co ci odbiło?! Czemu tak pędziłaś?- zapytała w końcu siostrę, która właśnie chwyciła swoja torbę i zamykała jak najszybciej samochód.
-Po prostu nie chcę się spóźnić na lekcję.- nie zerknęła nawet na niego tylko pognała w stronę budynku szkoły. W tym momencie zadzwonił dzwonek na lekcję.
Evan odprowadziła ją pełnym zdziwienia wzrokiem. Zaraz potem sam ruszył niespiesznym krokiem w kierunku znienawidzonego przez niego budynku.

***
Maddy wpadła zdyszana do klasy. Udało się jej dotrzeć przed nauczycielem. Szybko zajęła swoje miejsce i rozpakowała się. Próbowała unormować oddech, miała słabą kondycje. Siedząc tak w ławce słyszą rozmowę dwóch dziewczyn siedzących przed nią.
-…chyba zacznę lubić lekcję literatury. Nie wiedziałam, że nauczyciele mogą być tacy młodzi…i przystojni…
W tym momencie obie zaczęły chichotać.
-Nooo…I te jego cudne oczy- rozmarzyła się jedna z dziewczyn.
-A tam oczy. Widziałaś jego tyłek?! – ekscytowała się inna.
Maddy mało nie zaliczyła tak zwanego „face palma”. Już zamierzała włożyć słuchawki do uszu i dać porwać się muzyce ale coś w tej bezsensownej paplaninie jej „koleżanek” przykuło jej uwagę.
-A słyszałyście, że ponoć na studiach słynął ze swoich podbojów miłosnych. Podobno wystarczyło jedno jego spojrzenie a dziewczyna była już jego…- zaczęła jedna z dziewczyn.
-No ja się nie dziwie…
-Oj ale nie rozumiesz. Rzucał na nie coś jak urok…No wiesz magia i te sprawy…- dodała konspiracyjnym tonem. To zwróciło uwagę Maddy. Od wczoraj była wyjątkowo wyczulona na słowo „magia”. Jednak opis ten nie pasowała jej do Elwooda jakiego poznała. Fakt, sama podejrzewała go o niecne plany w stosunku do niej ale odrzuciła te myśli. Nie wyglądał na kobieciarza.
-Haha! A to dobre…Jemu nie potrzebne są żadne uroki żeby uwieść dziewczynę.- powiedziała jedna dość głośno. W tej chwili do klasy wszedł Blake. Jak zwykle poruszał się dostojnie i elegancko ale Maddy zauważyła, że wygląda na niewyspanego i zmęczonego.
-Panno Marshall, jeśli ma pani coś do powiedzenia niech powie to pani wszystkim.- zwrócił się dość szorstkim głosem w stronę rozgadanych dziewcząt, które momentalnie umilkły.- A jeśli nie to niech siedzi pani cicho…- rzucił jeszcze do zdezorientowanych dziewczyn i usiadł przy biurku.
Czyżby usłyszał ich rozmowę? –zastanawiała się Madelain –Nie, to raczej nie możliwe. Pewnie po prostu ma gorszy dzień.
Na wszelki wypadek postanowiła nie zwracać na siebie uwagi.

***
            W tym czasie Evan właśnie zaczynał lekcję matematyki. Nie znosił jej, zresztą jak większości lekcji. Jak zawsze zajął ostatnia ławkę i wyjął potrzebne rzeczy. Chyba jako jedyny siedział sam, jednak nie przeszkadzało mu to. Nawet było mu to na rękę gdyż mógł bez przeszkód słuchać muzyki i rysować, i nikt mu w tym nie przeszkadzał. Po trzech latach nauki w tym liceum nawet nauczyciele przestali na niego zwracać uwagę.
Rozsiadł się wygodnie w ławce i czekała na rozpoczęcie następnej, jakże pasjonującej lekcji. Po chwili do klasy wszedł pan Greenfield, ich nauczyciel matematyki. Burknął coś na powitanie i od razu zaczął zapisywać jakieś wzory na tablicy. Evan jednak nie za bardzo zwracał na niego uwagę. Pochłonięty był szkicowaniem w swoim zeszycie. Po wczorajszej rozmowie z matką w jego głowie kłębiły się setki obrazów i aby odzyskać spokój ducha musiał choć cześć z nich przelać na papier. Kartki jego szkicownika już po chwili pokryły dziwne postacie i scenerie. Były tam jednorożce, elfy, ciemna puszcza, jego matka jako stereotypowa czarownica, stary cmentarz, kot o szmaragdowych oczach, zmutowany królik, którego spotkał w wieku 10 lat, demony, zombie, anioły i wampiry. Ostatnia rasa była jak dotąd jego ulubioną. Zawsze podziwiał wampiry, równie piękne co niebezpieczne. Jednak teraz gdy wiedział, że istnieją naprawdę, nie wiedział czy dalej je szanuje i podziwia czy raczej boi i myśli z obrzydzeniem. Jako fikcja były pasjonujące i interesujące jednak jako realne istoty niepokoiły go. Był ciekaw jak naprawdę wyglądają. Wyobrażał je sobie jako piękniejsze wersje ludzi, czasem z wydłużonymi kłami…
Jego przemyślenia przerwał dźwięk otwieranych z hukiem drzwi od klasy. Mimo, że rozproszyło go to, to nie zamierzał odrywać wzroku od swojego szkicownika. Dopiero słowa nauczyciela skłoniły go do zerknięcia na przybysza.
-A, pan to pewnie ten nowy uczeń.- rzucił pan Greenfield do chłopaka.- Spóźnił się pan…
-Tak wiem, jednak to nie było zależne ode mnie.- przerwał mu nowy uczeń z lekkim uśmieszkiem na twarzy.
Głos gościa zainteresował Evana. Był głęboki ale dźwięczny. Podniósł na chwile wzrok znad zeszytu. Przy nauczycielu stał średniego wzrostu brunet. Wyglądał na jakieś 18 lat, nie więcej. Evan przyjrzał mu się uważnie. Na środku głowy miał niewysokiego irokeza z jaskrawo zielonymi końcami, boki natomiast wygolone na dość krótko. Na oczy opadała mu długa grzywka z także zielonymi końcówkami. Na sobie miał czarny T-shirt a na nim czarna skórzaną kurtkę z ćwiekami. Ciemne, jeansowe rurki wpuszczone były w wysokie glany z czerwonymi sznurówkami. Na nadgarstkach miał mnóstwo pieszczoch różnego rodzaju i rozmiarów a przy spodniach pokaźny łańcuch. „Prawdziwy pancur”- pomyślał Evan- „Spodobałby się Maddy” Na tę myśl uśmiechnął się lekko do siebie i znów spuścił wzrok na swój szkicownik.
Do jego uszu znów dobiegł głos nauczyciela.
-Może niech się pan przedstawi klasie.- belfer przestał pisać na tablicy, usiadł przy biurku i obserwował nowego ucznia znad okularów.- Proszę stanąć na środku i coś o sobie powiedzieć.
-Dobrze, więc…-zaczął cicho chłopak- Nazywam się Francis Charpentier, ale mówcie mi Frank. Niedawno sprowadziłem się tu z Francji, czego powinniście domyślić się z nazwiska. Mam wiele zainteresowań którymi nie będę was zanudzać. Koniec.- zakończył szybko i zwrócił się do nauczyciela.- Gdzie mam usiąść?
Jego prezentacja nie zrobiła wielkiego wrażenia na klasie. Większość go w ogóle zignorowała.
-Znajdź sobie jakieś wolne miejsce i spróbuj zorientować się w lekcji.
Frank nie słuchał już nauczyciela tylko szybko obiegł wzrokiem klasę w poszukiwaniu wolnego miejsca. Jedyne było w ostatniej ławce obok ciemnowłosego chłopaka pochylonego nad sporym zeszytem.
Evan zauważył już przed chwilą, że nie ma innych wolnych miejsc więc schował się za zeszytem i miał nadzieję, że nowy chłopak go zignoruje. Jednak tak się nie stało.
- Hej, jestem Frank.- powiedział dość wesołym tonem nowy przybysz.
Evan aż podskoczył na miejscu usłyszawszy to przywitanie. Nawet nie usłyszał jak chłopak podszedł tak blisko niego. Nowy, znów bezszelestnie, odsunął krzesełko i usiadł.
-Cześć. Evan…-mruknął niewyraźnie Logan, spoglądając przez chwilę na chłopaka obok.
Tamten rozsiadł się na krzesełku obok i spoglądał ciekawsko na Evana. Miał nadzieję, że do końca lekcji nie usłyszy już tego denerwującego głosu. Pomylił się jednak.
-Co tam tak rysujesz?
Ołówek trzymany przez chłopaka zawisł w bezruchu nad kartką szkicownika. Jego właściciel posłał zdziwione spojrzenie koledze. Jeszcze nigdy nikt go nie zapytała o to co rysuje. Oprócz siostry i matki.
Chłopak z irokezem, widząc że jego towarzysz z ławki patrzy na niego z niedowierzaniem, powtórzył pytanie.
-Pytałem co rysujesz…O ile nie jest to jakaś tajemnica…-rzekł lekkim tonem wzruszając ramionami i odwracając wzrok.
Evan zawahał się.
-Można powiedzieć, że jest to tajemnica.- odparł cicho, wracając do rysowania.
Nie kłamał. Właśnie tworzył obrazy i portrety wielu magicznych stworzeń, a ich istnienie było tajemnicą
Frank udał, że go to nie ruszyło choć od środka zżerała go ciekawość.
-Jak chcesz, ale sadze że kiedyś i tak mi pokażesz…Zawsze dostaje to czego chce.-przy tych słowach spojrzał w dziwny sposób na niego.
Nowy uczeń zaczynał irytować Evana. Nie lubiła takich ludzi. Przemądrzałych, wywyższających się i przesadnie pewnych siebie. Już chciał się jakoś odgryźć chłopakowi ale przerwał mu donośny głos nauczyciela.
-Panowie Logan i Charpentier, czy aby wam nie przeszkadzam? Nie? To wspaniale. Proszę więc abyście się zamknęli z łaski swojej!
Po tej uwadze, chłopcy siedzieli już spokojnie. Zresztą i tak by nie gadali bo jakoś im to nie szło. Evan jednak co rusz spoglądała na chłopaka obok. Mimo, że wydawał się on radosny i pewny siebie, to Logan wyczuwał bijący od niego mrok i tajemniczość. Czyżby to odzywały się w nim zdolności i Wzrok o którym  mówiła im matka? Pytanie to zajęło jego umysł do końca lekcji.
            Po matematyce, Evan udał się do klasy, w której miała odbyć się biologia. Do rozpoczęcia lekcji zostało jeszcze jakieś 10 minut dlatego usiadł na parapecie okna, znajdującego się naprzeciw drzwi prowadzących do klasy. Włożył słuchawki i już po chwili do jego uszu doszły głośne, agresywne, ale mające na niego zbawienny wpływ, dźwięki. Muzyka zawsze go relaksowała i pozwalała mu się wyłączyć choć na chwilę od otaczającego go świata i jego problemów.
Zamknął oczy i odchylił głowę opierając ją o ścianę. Chciał na moment nie myśleć o zamęcie w jego życiu. Właśnie odpływał zasłuchany w brzmienie gitar i mocny wokal, gdy nagle poczuł, że ktoś wyciągnął mu jedną słuchawkę. Natychmiast otworzył oczy i podniósł się do pozycji siedzącej, z zamiarem unicestwienia sprawcy tego czynu.
-Czego? –warknął widząc przed sobą chłopaka z zielonym irokezem.
-Oho, chyba ktoś ma dziś zły humor.- odparł z zadziornym uśmieszkiem Frank- Chciałem zapytać czego słuchasz, ale widzę, że nie masz chyba ochoty na rozmowy…
-Czemu się do mnie przyczepiłeś?- zapytał z wyrzutem Evan, gdyż brunet zaczynał działać mu na nerwy.
-No bo…Cóż, wydałeś mi się interesującym, i jedynym inteligentnym członkiem tej klasy.- przy tych słowach chłopak posłał znaczące spojrzenie w kierunku grupki futbolistów, którzy właśnie przechwalali się między sobą swoją muskulaturą.
Logan podarzył za jego spojrzeniem i skrzywił się na ten widok. Nie znosił tych wszystkich „popularnych” uczniów, a zwłaszcza sportowców gdyż to oni zawsze się do niego przyczepiali. Nieformalnym przywódcą grupy na którą zerkali, był Thomas Stanford. To zawsze od niego Evan dostawał. Nie ważne czy za pomalowane oczy, czy za glany na nogach czy za krzywe spojrzenie. Pretekst żeby się nad nim poznęcać zawsze się znalazł.
Chłopak zauważył, że grupa mięśniaków patrzy na Franka z podobnym obrzydzeniem co na niego. Może i ten pancur działał mu na nerwy ale nie chciał żeby coś mu się stało.
-Lepiej na nich uważaj.- powiedział zerkając z ukosa na chłopaka obok.- Lepiej ich nie zaczepiać, ale ze mną też nie warto się zadawać. Nie wyjdzie co to na dobre zwłaszcza, że jesteś nowy.
-O co ci chodzi?- Frank popatrzył na niego pytającym wzrokiem.
Sarkastyczny uśmiech zagościł na twarzy Evana.
-Cóż, trzeba ci wiedzieć, że nie należę do lubianych osób. Jestem tym dziwakiem, który cały czas siedzi sam, i dziwnie się ubiera. Tak więc jeśli nie chcesz skończyć jak ja, to radze ci spadać.
Po tej wypowiedzi, Logan przestał zwracać uwagę na bruneta który milczał przez chwilę, przyglądając mu się ciekawskim wzrokiem. Jednak nie odszedł ani nie poruszył się nawet.
-Cóż…-zaczął po chwili siadając na parapecie obok Evana.- Trzeba ci wiedzieć, że mam w dupie co sobie pomyślą inni.
Tutaj wyszczerzył się w wariackim uśmiechu do Evana.
-Tak łatwo nie dam się spławić. To nie leży w mojej naturze. A to co mi powiedziałeś, utwierdziło mnie jedynie, że dobrze wybrałem. –kontynuował.
-Co dobrze wybrałeś?- zapytał Logan, nie będąc zbytnio ciekawy odpowiedzi. Nie patrzył na swojego towarzysza, gdyż znowu zamknął oczy, próbując cię odprężyć.
-Ciebie na przyjaciela.
Słowa te momentalnie otrzeźwiły Evana. Poderwał się i spojrzał zaskoczony na Franka. Milczeli obaj, przyglądając się sobie nawzajem.
Jeszcze nikt nie chciał zbliżyć się do Logana jeśli nie musiał, a już na pewno nikt nie chciał się z nim zaprzyjaźniać. Dlatego te słowa zrobi na nim tak duże wrażenie.
Evan po raz pierwszy spojrzał w oczy bruneta. Dostrzegł ich niezwykłą barwę. A właściwie jej brak. Były czarne. Ciemne jak dwie studnia, i tak samo głębokie. Jego spojrzenie przeszywało człowieka na wylot. Przez moment chłopak wydał mu się straszny i niebezpieczny. Zaraz jednak to uczucie zniknęło. Evan zatonął w oczach bruneta na krótką chwilę. Ale wystarczającą by zapomniał o czym rozmawiali przed chwilą.
-Co powiedziałeś? – Logan wyrwał się z sideł spojrzenia Franka.
Ten tylko uśmiechnął się tajemniczo i odparł spokojnie, podchodząc bliżej Evana.
-Mówiłem, że dobrze zrobiłem wybierając sobie ciebie na przyjaciela.
Chłopak wyczuwał w tym jakiś podstęp. Nie wierzył, że ktoś może zechcieć się z nim tak po prostu przyjaźnić. Na powrót przyjął maskę obojętności.
-Aha. A czy ja nie mam tu nic do powiedzenia?- czarnowłosy unikał kontaktu wzrokowego alby nie powtórzyła się sytuacja sprzed chwili.
-Nie.- odparł Frank uśmiechając się coraz szerzej.
-O…ok.
Evan zacisnął szczęki. Ta impertynencja jego rozmówcy zaczynała go strasznie irytować. Z pomocą przyszedł mu dzwonek, dzięki któremu mógł uciec przed brunetem. W klasie biologicznej były pojedyncze ławki co ratowało go od towarzystwa nowego kolegi.
Frank widząc iż dał się mocno swojemu towarzyszowi we znaki, postanowił dać mu na chwilę odpocząć. Ale tylko na chwilę. Nie chciał stracić tak apetycznego kąska z oczu…
            Lekcja biologii minęła spokojnie, wręcz nudno. Nie przeszkadzało to jednak Evanowi gdyż chwila wytchnienia była mu potrzebna. Bez najmniejszego skrępowania pogrążył się w dźwiękach płynących z jego słuchawek. Nie miał nawet ochoty na rysowanie. Mimo, że silnie próbował się odciąć od otaczającego świata, to jego mózg nie pozwalał mu na to i wciąż podsuwał mu obraz bruneta z nietuzinkową fryzurą. Chłopak denerwował go ale i jednocześnie fascynował. Było w nim coś mrocznego co podobało się Evanowi. Przez chwilę myślał nawet czy nie powinien się go bać. Jednak jak sam stwierdził, jego instynkt samozachowawczy był w stanie zaniku przez wieloletnie znieczulanie się horrorami i innymi masakrami więc nie było sensu się nad tym zastanawiać. Francis może nie wyglądał normalnie ale to akurat podobało się Evanowi. Lubił ludzi wyróżniających się, mających swój własny styl.
Po rozpatrzeniu tych argumentów, postanowił dać szansę nowemu. Swoją irytację wobec niego wytłumaczył sobie tym, że w sumie nikt się nim nie interesował, a tu nagle ktoś wchodzi do jego własnego światka, z ubłoconymi glanami i krzyczy,  że chce się zaprzyjaźnić. Każdego chyba by to wyprowadziło z równowagi. No cóż, Evana wyprowadziło. Jednak postanowił się przełamać i nawiązać kontakt z Frankiem. Mimo, że zawsze twierdził, że jest typem samotnika i bez przyjaciół jest mu świetnie, to podświadomie zawsze pragnął kogoś bliskiego, kto nie byłby jego siostrą.
Zerknął w kierunku Franka, który siedział na drugim końcu klasy i wtedy ich spojrzenia się spotkały. Na twarzy bruneta błądził tajemniczy uśmieszek. Zbiło go to z tropu. Szybko odwrócił wzrok i zarumienił się lekko. Nie miał pojęcia czemu tak zareagował. Może po prostu nie był przygotowany na spotkanie z przenikliwym spojrzeniem bruneta. Nie zastanawiał się nad tym dłużej bo właśnie zadzwonił dzwonek i wszyscy wybiegli pospiesznie z klasy.
Frank spakował się spokojnie i ruszył w stronę wyjścia, nie zerkając nawet na Evana. Ten zgarnął niedbale rzeczy do torby i ruszył szybko za brunetem. Jednak tamten zniknął mu z oczu. Czarnowłosy miał nadzieję, że chłopak się na niego nie obraził. Mimo, że był taki oschły to nie chciał go urazić.
Nie pozostało mu nic innego jak tylko iść pod klasę gdzie miała się odbyć lekcja chemii. Z całego serca nie znosił tej lekcji. W sumie interesowały go wszystkie te substancje i ich skład ale równania reakcji i tą całą zamaskowana matematyka skutecznie go odstraszały.
Usiadł pod klasą. Pozostało jeszcze trochę czasu do lekcji. Rozglądał się za Frankiem ale nigdzie go nie było widać. Evan doszedł do wniosku, że jego nowy kolega nie należy do takich co łatwo odpuszczają i prędzej czy później sam go znajdzie.
Po rozpoczęciu lekcji czarnowłosy zajął stanowisko położone najdalej od biurka Figinsa, który ich uczył. Właśnie wyjmował podręcznik, gdy nagle przy jego boku pojawił się Frank z szerokim uśmiecham na twarzy. Evan aż podskoczył bo nawet nie zauważył jak chłopak wchodził do klasy.
-Mogę tu usiąść? – zapytał brunet ciągle się uśmiechając.
-Ta…Jasne.- mruknął Evan rzucając mu krótkie spojrzenie i dalej się rozpakowując. Postanowił jednak wprowadzić swój plan w życie i zagadać do chłopaka. Tylko jak?- Więc…przyjechałeś tu z Francji?- zapytał nieśmiało zerkając z ukosa na chłopaka obok.
-No tak. Urodziłem się tam. Mój ojciec był Amerykaninem ale ożenił się z Francuzką. Jednak zginęli gdy miałem pięć lat. Później mieszkałem u babci niedaleko Paryża. Niestety ona również zmarła nie tak dawno i postanowiono wysłać mnie do Ameryki do rodziny ze strony ojca.- Frank mówił szybko i jakby miał tę formułkę wyuczoną na pamięć. Evana zdziwiła także otwartość chłopaka. Przecież znali się tak krótko, a on mówił mu o jego prywatnych i na pewno bolesnych przeżyciach.
-Można powiedzieć, że nie miałeś łatwego życie.- nic lepszego nie przyszło czarnowłosemu do głowy.
-No tak. Ale staram się nie myślę o przeszłości. Poza tym, nowy kraj, nowa szkoła, nowi ludzie, nowe życie.- przy tych słowach uśmiechnął się szczerze do Evana. Mimo tak wielu smutnych chwil, cały czas pozostaje radosny –myślał Evan. Dziwiło go to. On mimo, że wychowywał się w szczęśliwej rodzinie nigdy nie czuł się tak szczęśliwy. Ale teraz uśmiech jego towarzysza zaczął mu się udzielać.
-Opowiedz coś o sobie.- zaproponował Frank uważnie mu się przyglądając.
-Cóż, to raczej nudna historia.- „przynajmniej do wczoraj” dodał w myślach. Postanowił być równie szczery wobec Franka. Przynajmniej na tyle, że by nie wziął go za kompletnego wariata.- Jedynym ciekawym elementem jest to, że jako niemowlęta znaleziono nas na cmentarzu. Charlotte zaadoptowała nas i…
-Nas? – przerwał mu Frank, patrząc na niego ciekawskim spojrzeniem.
-No, tak. Mam siostrę bliźniaczkę. Madelain. Twierdzą, że jesteśmy podobni, jednak ja nie widzę z nią żadnego podobieństwa. To kompletna wariatka…
Tutaj Frank spojrzał na niego pobłażliwie. Czarnowłosy spojrzał na niego bez zrozumienie.
-No co?
-To chyba jednak coś was łączy.- przy tych słowach wyszczerzył się jak wariat ukazując swoje lśniące, białe i równiusieńkie zęby.- Z ciebie też jest niezły wariat.
-Taa…dzięki.- mruknął niewyraźnie Evan i spuścił wzrok na swoje trampki.
Brunet zachichotał i spojrzał z rozbawieniem na swojego towarzysza.
-No już dobrze. Chyba ci przerwałem. Mów da…
W tym momencie donośny głos nauczyciela przerwał ich rozmowę.
- Przepraszam bardzo! Ale jakby panowie nie zauważyli, przeszkadzają mi trochę! Może najlepiej opuścicie klasę i porozmawiacie sobie z dyrektorem?!
Chłopcy zamilkli natychmiast. Evan już chciał odpowiedzieć nauczycielowi, że już nie będą, ale klasę chętnie opuści, jednak Frank go uprzedził.
-Przepraszam panie profesorze, to moja wina. Zagadywałem Evana, jednak już nie będę, jeśli panu to przeszkadza. Oczywiście mogę się udać do dyrektora jeśli takie jest pańskie życzenie.
Wszyscy, włącznie z nauczycielem, patrzyli na niego z zaskoczonymi wyrazami twarzy. Nikt go by nawet nie posądził o tak honorowe zachowanie i taką grzeczność. Po prostu nie wyglądał na takiego. Podczas swojej wypowiedzi cały czas utrzymywał intensywny kontakt wzrokowy z nauczycielem. Tamten tylko trochę jakby się speszył, zerwał go po chwili.
-Nie, nie będzie to już konieczne. Kontynuujmy lekcję.- powiedział jakimś beznamiętnym głosem zwracając się do reszty klasy.
Evan spojrzał na bruneta rozszerzonymi ze zdziwienia oczami. Jeszcze nikomu nie udało się udobruchać, pana Figinsa. Jednak postanowił nie nadużywać mocy tego cudu i nie odzywał się do Franka. Jednak tamten zapytał w pewniej chwili.
-Może wpadniesz dziś do mnie po lekcjach?- Siedział całkiem wyluzowany, uśmiechając się zachęcająco do czarnowłosego.- Dokończysz swoją opowieść.
Kompletnie zaskoczył Evana tą propozycją.
-Ja…Ja nie wiem czy będę mógł. Muszę odwieźć siostrę.- Pominął fakt, że jego siostra także miała prawo jazdy bardzo chętnie odwiozłaby się sama do domu. Jednak on nie był pewien czy chce się spotkać z Frankiem.
-Hm…jeśli nie chcesz to po prostu powiedz.- brunet uśmiechnął się lekko, jednak było można zauważyć rozczarowanie na jego twarzy.
-Nie- zaprotestował Evan, zanim zdarzył ugryźć się w język - To nie o to chodzi.
-To o co? –zapytał Frank przyglądając mu się uważnie.
-No…no…Nie ważne.- Logan westchnął z rezygnacją.- Jeśli chcesz to przyjdę.
-Świetnie! Spotkajmy się przed szkoła zaraz po lekcjach. Spokojnie, ja nie gryzę…- przy tych słowach uśmiechnął się znowu jak szaleniec a potem przybliżył się do czarnowłosego i szepnął mu do ucha-…ja połykam w całości.
Powiedział to takim tonem, że Evan aż pobladł. Przełknął głośno ślinę i siedział jak sparaliżowany. Magnetyzujący głos Francisa sprawiał, że był w stanie uwierzyć w jego słowa.
W tej chwili brunet odsunął się od niego i roześmiał na cały głos.
Evan był zdezorientowany i zawstydzony swoim zachowaniem. Czemu miałby się bać kolegi z klasy? Przecież to niedorzeczne. Chociaż, Frank miał w sobie coś co niepokoiło czarnowłosego.
Po nagłym wybuchu śmiechu bruneta, pan Figins znowu zwrócił im uwagę jednak zanim zdążył wysłać ich do dyrektora, zadzwonił dzwonek. Wszyscy zerwali się z miejsc i nie zwracając uwagi na nauczyciela, wybiegli z klasy.
Gdy wyszli z klasy, Frank dogonił Evana i zatrzymał go.
-Posłuchaj, ja musze coś załatwić więc nie będzie mnie na lekcjach. Ale będę na ciebie czekać punktualnie o piętnastej na szkolnym parkingu. Sądzę, że mnie zauważysz.- uśmiechnął się tajemniczo po czym, oddalił się szybkim krokiem w kierunku wyjścia.
Evan stał zdezorientowany na środku korytarza. Nawet się z nim nie pożegnał…

* * * * * * * * * *

Piąty nie wiem kiedy. Ale raczej szybciej niż 4 :) 

poniedziałek, 12 marca 2012

Rozdział III


  I tak i oto rozdział trzeci :)    
Z góry przepraszam za wszelkie błędy...
Enjoy :D

***

      Po drodze Maddy trochę się powycierała i wyglądała już normalniej. Gdy weszli do domu usłyszeli głos matki dochodzący z salony.
-Dzieci chodźcie tu. Muszę z wami porozmawiać.-jej głos nie zdradzał żadnych emocji.
Bliźnięta wymieniły porozumiewawcze spojrzenia.
-Coś znowu zrobiła? –zapytał szeptem Evan.
-Ja? Nic! To ty pewnie znowu coś odwaliłeś.
-Właśnie chodzi o to, że nie…
Spojrzeli jeszcze raz na siebie i ruszyli do salonu.
Charlotte siedziała na ciemnej kanapie a obok niej czarny kot.
-Ojej jaki słodki! Skąd go masz, mamo?- krzyknęła Maddy i już chciała podbiec do kota ale Charlotte zaszła jej drogę.
-To będzie trudniejsze niż myślałam- powiedziała po cichu- Usiądźcie proszę i nie przerywajcie mi. To co zaraz powiem wyda się wam dziwne i niewiarygodne, ale proszę wysłuchajcie mnie do końca.
Bliźnięta posłusznie usiadły naprzeciw matki. Nie miały bladego pojęcia o co jej może chodzić.
-Od czego tu zacząć…-myślała głośno Charlotte- Czy wierzycie w magię? -spojrzała wyczekująco na bliźnięta.
-No…zależy co rozumiesz przez pojęcie magii.- odezwała się Evan- Jeśli chodzi ci o tych wszystkich magików i ich sztuczki to nie…To zwykli oszu…
-Nie –przerwała mu matka- Chodzi mi o to czy wierzycie w istnienie sił nadprzyrodzonych, czegoś metafizycznego…
Tu bliźnięta milczały dłuższą chwilę. Spojrzeli na siebie i pokiwali równo głowami, bacznie obserwując matkę.
-Mamo, co chcesz nam powiedzieć? –zapytała cicho Maddy.
-Zaczekaj kochanie, zaraz przejdę do sedna sprawy.- powiedziała spokojnie Charlotte, trochę podniesiona na duchu tym, że nie będzie musiała przekonywać swoich dzieci o istnieniu magii.- A czy zauważyliście kiedykolwiek jakieś dziwne rzeczy? Niespotykane stworzenia przemykające gdzieś w ciemności? Albo czuliście jakąś niewytłumaczalną energię bijącą od kogoś lub od jakiegoś miejsca?
Następna chwila milczenia.
-Raz, gdy miałem jakieś 10 lat, w lesie u babci widziałem dziwne stworzenie. Było niewielkie, i wyglądało jak jakiś zmutowany królik…Miało czerwone ślepia i długie kły jak u kota…albo wampira…Ale wtedy myślałem, że coś mi się po prostu przewidziało. –opowiedział Evan z lekkim strachem w głosie.
-Taak…znam te stworzenia, i na pewno nic ci się nie przewidziało.- powiedziała Charlotte- A ty Maddy?
-Ja raz widziałam człowieka którego cień jakby żył własnym życiem…-powiedziała niepewnie, i spojrzała na matkę która zbladła po usłyszeniu tego- Mamo wszystko w porządku?
-Tak tak...ja tylko- potrząsnęła lekko głową aby odgonić złe myśli- Opowiesz mi o tym dokładniej ale później, dobrze?
-Ok…-Maddy nie wiedziała co tak przestraszyło jej matkę.
-Po tym co mówicie jestem już pewna, że także należycie do Podziemia.- uśmiechnęła się nieznacznie widząc głupkowate miny swoich przybranych dzieci- Już wyjaśniam.
Oprócz świata, który znacie czyli świata ludzi, jest jeszcze inny świat zwany Podziemiem.  Nie jest to żaden inny wymiar czy coś w tym rodzaju. Po prostu razem z ludźmi żyją inne istoty, istoty mityczne i magiczne.- W tym momencie oczy bliźniąt powiększyły się ze zdziwienia.- Nie są one widziane, lub rozpoznawane przez ludzi. Istotę magiczną może zobaczyć tylko inna istota magiczna. Czy zaczynać już rozumieć?- spojrzała na Evana i Maddy.
-Czy to znaczy….że nie jesteśmy ludźmi?- zapytał niepewnie Evan.
-Hm…i tu jest problem. Nie wiem kim jesteście. Ale skoro widzieliście mieszkańców Podziemia to sami także do niego należycie. Jednak nie zauważyłam u was jak do tej pory żadnych zdolności magicznych…-powiedziała Charlotte zamyślając się na chwilę.
-Zaraz! Skoro wiesz to wszystko to też należysz do Podziemia, tak? – zapytała nagle Maddy.
-Oh no tak…Cóż, jestem czarownicą.- rzekła Charlotte lekko z uśmiechem na ustach- Tak jak wasza babcia i cała wam do tej pory znana rodzina…
-Wow! Mamy matkę czarownice! Ale ekstra! – ekscytowała się Madelain.
„Przyjęli to zaskakująco dobrze”- pomyślała Charlotte.
Evan jednak siedział zamyślony i nie odzywał się.
-Evan, powiedz coś…-poprosiła czarownica spoglądając na niego troskliwie.
-Nie adoptowałaś nas jak zwykłych dzieci, prawda?- powiedział w końcu, nie spoglądając na nią.
-No tak…nie mówiłam wam tego wcześniej, bo uważałam, że nie było takiej potrzeby. Jednak dziś pojawił się Marmeduk i…
-Kto?- zapytały jednocześnie bliźnięta.
-Oh no tak, wybaczcie mi tę gafę. Nie przedstawiłam was sobie jeszcze.- tu zwróciła się w stronę kota który cały czas siedział przy niej.- To jest Marmeduk, dzięki niemu was odnalazłam.- widząc zdziwione miny swoich dzieci, Charlotte zaczęła im wyjaśniać po kolei jak trafili do jej domu. Jak spacerowała po cmentarzu w Halloween 17 lat temu i natknęła się na Marmeduka. Opowiedziała im o wisiorkach które noszą do tej pory. Nastała chwila niezręcznej ciszy.
-Czemu nie powiedziałaś nam o tym wszystkim wcześniej?- zapytała z lekkim wyrzutem Maddy.
-Bo, jak już mówiłam, uznałam, że nie będzie to konieczne. Jeszcze do dziś miałam nadzieję, że zostaniecie normalnymi nastolatkami.- tu westchnęła smutno- Jednak odwiedził mnie dziś Marmeduk i poinformował (nie pytajcie na razie jak), że czas najwyższy zapoznać was z waszą przeszłością.
-Czemu akurat teraz? –zapytał Evan, patrząc na kota o nienaturalnie zielonych oczach.
-Bo w Podziemiu zaczynają dziać się dziwne rzeczy…To znaczy dziwniejsze niż zazwyczaj.-odpowiedziała Charlotte- Równowaga światów jest zachwiana. Coraz więcej mieszkańców Podziemia miesza się w sprawy ludzi i na odwrót. Istnieje legenda, że równowagę przywróci istota zrodzona ze światła i ciemności. Jak dotąd istota te nie odnalazła się, a stosunki między ludźmi i stworzeniami magicznymi robią się coraz groźniejsze. Dlatego doszliśmy razem z Marmedukiem do wniosku, że musimy wam o wszystkim powiedzieć abyście w razie czego wiedzieli jak się bronić.-czarownica uśmiechnęła się do nich lekko- Może i nie jestem waszą biologiczną matką ale troszczę się i martwię o was tak samo.
Podeszła do bliźniąt i mocno je przytuliła.W tym momencie była stuprocentowo szczera. Kochała bliźnięta jakby były jej własnymi dziećmi. W tym momencie strasznie się o nie bała, bo nadal nie wiedziała kim są, a w Podziemiu sytuacja stawała się coraz bardziej niestabilna.
-Kocham was- szepnęła Charlotte a kilka łez spłynęło po jej policzkach.
-My ciebie też- szepnęli jednocześnie Evan i Maddy, wtulając się w jej ramiona.
Czarownica oderwała się po chwili od swoich dzieci i zwróciła się do kota.
-Masz rację mój drogi…-powiedziała poważniejąc trochę.
-Co? O co chodzi?- zapytała zdezorientowana Maddy – I jak wy się porozumiewacie?
-No cóż, Marmeduk jak na pewni zauważyliście nie jest zwykłym kotem, w sumie to on w ogóle nie jest kotem. To czarnoksiężnik uwięziony w postaci kota. Zachował część swojej mocy dzięki czemu może się ze mną porozumiewać telepatycznie.
-To czemu my go nie słyszymy? –zapytał zaciekawiony Evan.
-Najprawdopodobniej dlatego, że macie jeszcze słabo wyszkoloną wrażliwość na magię. Jest to tak zwany Wzrok. Niektórzy ludzie też są nim obdarzeni ale zdarza się to niezwykle rzadko. Wy się z nim urodziliście ale jest on słabo wykształcony z powodu tego, że do tej pory nie mieliście pojęcia o istnieniu Podziemia.
-Ciekawe czyja to wina…-burknęła pod nosem Maddy.
-Kochanie, nie miej mi tego za złe. Chciałam was chronić. Podziemie wcale nie jest takie fajne. Owszem, są tam cudowne istoty ale są także stworzenia mroczne i przepełnione złem.- przy wspomnieniu o nich Charlotte skrzywiła się.- Chociaż ja też zauważam teraz minusy tego, że powiedziałam wam o wszystkim tak późno. Będę musiała was wszystkiego nauczyć w ekspresowym tempie.
Był to pewien problem dla czarownicy. Wymyśliła, że będzie prowadzić pewnego rodzaju lekcje dla bliźniąt. Pomoże im wykształcić Wzrok i nauczy wszystkiego co powinny wiedzieć o Podziemiu, rządzących nim prawach i jego mieszkańcach. Z zamyślenia wyrwał ją głos syna.
-Ale nadal nie oświeciłaś nas co ci powiedział Marmeduk. –trafnie zauważył Evan.
-Oh, no tak…Otóż dzięki niemu, jak już wam mówiłam odnalazłam was. Miał on rozkaz pilnowania was i dbania o to żeby nic się wam nie stało. No i w końcu żebyście trafili w dobre ręce. Niestety, Marmeduka wiąże bardzo mocne zaklęcie przez które nie może nikomu wyjawić kim byli wasi biologiczni rodzice, a co za tym  idzie, kim wy jesteście.- Charlotte spuściła wzrok.- Ponoć chcieli, żebyście odkryli to sami.-znów spojrzała na nich.- Marmeduk wtedy przypomniał mi, że nie wiemy nawet jakie posiadanie zdolności.
Bliźnięta spojrzały na siebie zaskoczone.
- J-jakto? Jakie zdolności?- spytał niepewnie Evan.
-Może łatwiej będzie wam to pojąc jak nazwę je „supermocami”- odpowiedziała z uśmiechem czarownica.- No ale cóż, pojawiają się one bardzo różnie. Więc nie martwcie się, kiedy przyjdzie pora, same się ujawnia. A wtedy zajmiemy się ich szkoleniem.
Bliźnięta spojrzały na siebie a potem na matkę z lekkim przestrachem. To było trochę za dużo wrażeń jak na jeden raz. Najpierw dowiadują się, że istnieje magia a ich matka jest czarownicą, zaraz potem, że sami nie są ludźmi i mają się u nich ujawnić jakieś zdolności. Od tego natłoku informacji kręciło im się w głowie. Maddy jednak szybko otrzeźwiała i zapytała:
- Skoro nie jesteśmy ludźmi i mamy mieć jakieś zdolności to musimy chodzić do szkoły? –nadziej w jej głosie była prawie widoczna gołym okiem.
-Ależ oczywiście! Cóż za niemądre pytanie. –odparła szybko Charlotte- Ja jestem pełnoprawną czarownicą z poważanego rodu a też normalnie chodzę do pracy i po zakupy.
Co prawda praca Charlotte polegała na tym, że powadziła malutki sklepik z przedmiotami magicznymi i ziołami niedaleko centrum ale przecież to też praca. Nawet jeśli to zwykła przykrywka dla magazynu przedmiotów magicznych.
-Naprawdę?- oczy Maddy aż iskrzyły ciekawością- Z jakiego rodu? A pokażesz nam jakieś zaklęcia? Masz jakąś magiczną księgę? A latającą miotłę? Nauczysz mnie nią latać? A co z eliksirami? Znasz jakiś przepis na eliksir miło…
-No już już, dość! –przerwała jej matka- Na to jeszcze będziemy mieli czas później. Teraz idźcie już do siebie. Jutro macie szkołę! –uśmiechnęła się trochę złośliwie.
-Ale naprawdę musimy?- spróbował jeszcze raz Evan.
-Tak! I nie ma więcej gadania! Na górę!
Bliźnięta wielce niezadowolone powlokły się do swoich pokoi. Były bardzo zmęczone.
Rodzina Loganów mieszkała w sporym, starym domu na przedmieściach. W sumie to nie były przedmieścia tylko sam koniec miasta, gdzie kończyła się cywilizacja a zaczynała natura. Dom był porośnięty bluszczem a wokół niego stało kilka potężnych drzew.Za nim płynął niewielki strumyk oddzielający ogród od zielonego lasu. Charlotte zabraniała bliźniętom do niego wchodzić bo wiedziała co może na nie tam czyhać.
Evan miał swój pokój na poddaszu. Właściwie był to strych. Odkrył go jak miał 12 lat i od razu powiedział mamie, że chce mieć tam swój pokój. Pomieszczenie nie było duże. Od wschodniej strony było duże okrągłe okno z witrażami. Przedstawiały różne baśniowe stworzenia takie jak elfy, nimfy czy jednorożce. Evanowi zawsze się one podobały, ale teraz uświadomił sobie że istoty które przedstawiały, prawdopodobnie istnieją. Dziwnie się z tym uczuł. Przy tym właśnie oknie zawsze rysował. Siadał na szerokim parapecie i obserwując otocznie za oknem tworzył. Wiele ścian pokoju było pozalepianych jego pracami oraz plakatami zespołów. Naprzeciw okna stało duże łóżko, na którym zawsze panował bałagan.
Chłopak podszedł do wysokiego lustra wiszącego na jednej ze ścian. Przyjrzał się sobie doszukując się jakiś zmian. Nie tak dawno usłyszał, że prawdopodobnie nie jest człowiekiem. Więc kim jest? To pytanie wirowało mu w głowie jak motyl w klatce. Odpowiedzi doszukiwał się w swoim odbiciu. Jednak nie zauważył nic niezwykłego. Widział tego samego wysokiego, jak na jego gust, za chudego chłopaka z przydługimi, kruczoczarnymi włosami i nierówną grzywką opadającą na zielone oczy. Żadnych szpiczastych uszu, rogów ani skrzydeł. Nie pasował jakoś do tego świata o którym mówiła im matka. Chociaż z drugiej strony, ona też wyglądała normalnie. Może była trochę zwariowana i lubiła się barwnie ubierać ale to nie czyniło z niej jeszcze magicznej istoty. W sumie nigdy nie widzieli żeby ich matka posługiwała się czarami. Owszem, widzieli różne zioła i proszki jakich używała i handlowała w sklepiku ale myśleli, że to zwykłe zielarstwo.
Evan opadł ciężko na łóżko. Miał kompletny mętlik w głowie. Czary, magia, Wzrok, czarnoksiężnik zamieniony w kota, przepowiednia, Podziemie, mroczne istoty, zachwiana równowaga, matka-czarownica i na dodatek jakieś nie ujawnione moce…To było za dużo jak na jego nerwy…
-Chyba dziś nie zasnę…-powiedział sam do siebie leżąc na łóżku i patrząc bezmyślnie w sufit.
W tym czasie, piętro niżej, Madelain miała podobny chaos w głowie. Zastanawiała się jakie to mogą być zdolności o których mówiła ich matka. Od dziecka chciała latać. Ale nie zauważyła żeby wykazywała jakieś zdolności tego typu.
Myślała także nad tym czy jej mama zgodzi się aby zgłębiała tajniki magii. Od dziecka interesowała się okultyzmem i tym podobnym, ale traktowała to raczej jako zabawę. Teraz gdy była już pewna, że magia istnieje bardzo chciała nauczyć się nią władać. Postanowiła poprosić o to matkę. Już snuła domysły jakby to było fajnie rzucać uroki i sporządzać eliksiry. Tak przynajmniej Maddy myślała, że to właśnie robią czarownice.
Wszystkie te nowości i wiadomości przyjęła lepiej od brata. Zawsze była silniejsza psychicznie od niego. Potrafiła przystosować się do każdej sytuacji. Wiele razy umiejętność ta pomogła jej przetrwać w trudnych momentach.
Madelain leżała jeszcze przez chwilę na łóżku rozmyślając o swojej przyszłości związanej z magią. Jednak doszła do wniosku, że jutro mimo wszystko musi iść do szkoły i wolała się wyspać. Nazajutrz także miała mieć lekcję z panem Blake’em. Aby więcej nie narażać się na takie dziwne spotkania jak te dzisiejsze w bibliotece, postanowiła wziąć się za naukę, żeby nowy nauczyciel nie mógł się do niczego przyczepić. Nadal coś Maddy w nim nie pasowało. Był za miły…

Wszelkie komentarze MILE widziane ^^

piątek, 9 marca 2012

Rozdział II


Trochę dłuższy, i ciut ciekawszy, mam nadzieję :)
Enjoy 


         Bliźnięta dojeżdżały do liceum starym vanem matki. Może i miał swoje lata ale posiadał także swój urok, no i tylko do niego można było zapakować latającą miotłę Charlotte, ale o tym jej dzieci nie wiedziały.
Evan prowadził a Maddy nie odzywała się do niego, będąc w dalszym ciągu obrażoną za jego poranne uwagi na temat jej włosów. Mimo tych wszystkich kłótni i uszczypliwych uwag, rodzeństwo bardzo się kochało i wiedzieli, że mogą na sobie nawzajem polegać. Evanowi zaczęło ciążyć to milczenie dlatego zaczepił siostrę.
-Naprawdę ładnie ci w tym kolorze, Mad.-powiedział nie spuszczając oczu z drogi.
-Serio?- zapytała zdziwiona dziewczyn i spojrzała na niego uważnie.
- No serio serio…Też bym sobie zrobił jakiś szalony kolorek, ale wtedy to już na bank by mnie zatłukli w szkole.- Przy ostatnim zdaniu uśmiech na twarzy chłopaka osłabł.
-Znowu ci dokuczają?- zapytała z troską w głosie- Niech ja ich tylko dorwę…Znowu Thomas i ta jego banda debili?!
-Co? Nie, nie ważne…To nic poważnego. Chociaż swoją droga chciałbym kiedyś zobaczyć jak dajesz im popalić.- ta myśl poprawiała trochę humor Evenowi.
Maddy widząc, że brat nie chce o tym rozmawiać, nie drążyła dalej tematu.
 Jedynie ona wiedziała o jego problemach w szkole. Gdy został po raz pierwszy pobity, to ona znalazła go w szkolnej łazience z zakrwawioną twarzą. Od tamtej pory wspierała go w każdej sprawie a on ją. Madelain też nie miała za wielu przyjaciół w szkole. Miała o tyle lepiej od brata, że nie została nigdy pobita. Wszyscy, z niewiadomych przyczyn, albo bali się bliźniąt i woleli się do nich nie zbliżać,  albo też, dokuczali im z byle powodu. Tak, nasi bohaterowie byli w szkole uważani za loserów, ale mieli to w głębokim poważaniu. Oboje uważali, że gdyby nie mieli siebie, już dawno załamali by się nerwowo. Jednak zawsze mogli się do siebie zwrócić i wiedzieli, że to drugi zawsze im pomoże i wyciągnie z tarapatów. 
Rodzeństwo nie chodziło do tej samej klasy. Evan wybrał profil artystyczny i przez to miał dodatkowe godziny plastyki i historii sztuki. Maddy nie wiedziała co chciałaby w życiu dalej robić więc nie wybrała żadnego profilu. Często, gdy jej brat kończył zajęcia później od niej, chodziła do biblioteki i tam czekając na niego, zagłębiała się w lekturze najróżniejszych książek. Tak też miało być i dziś.
Bliźnięta rozstały się przy głównym wejściu szkoły i każde z nich udało się do swojej klasy. Evan zaczynał od biologii a Maddy właśnie miała mieć lekcję z literatury. Bardzo lubiła ten przedmiot ale stary pan Hogg, który go nauczał, odbierał jej całą przyjemność z nauki. Nie był bardzo surowy, ale miał strasznie nużący głos i zero „polotu” jak to określała Madelain. W ogóle nie wczuwał się w dzieła które przerabiali. Ale dziś dziewczyna była pełna entuzjazmu, gdyż właśnie od tego roku pan Hogg przeszedł na emeryturę i lekcje miał prowadzić nowy nauczyciel. Maddy była w połowie drogi do klasy gdy zadzwonił dzwonek. Nie chciała się spóźnić dlatego ruszyła biegiem w kierunku klasy. Mało brakowało a wywróciłaby się na zakręcie. W końcu dotarła do klasy i wpadła do niej gwałtownie otwierając drzwi. Wszyscy uczniowie siedzieli już na swoich miejscach ale nauczyciela nie było nigdzie widać. Jedynie jakiś chłopak stał na tyle klasy i chyba szukał czegoś w szafce. Jednak Maddy zignorowała go i odetchnęła z ulgą, że nie będzie miała zaznaczonego spóźnienia. Zignorowała także dziwne spojrzenia kolegów i koleżanek z klasy. Pewnie chodziło im o jej nową fryzurę. Olała to. Usiadła niespiesznie na w wolnej ławce na końcu i wyciągnęła książki. Na tablicy zauważyła napisane ładnym i kaligraficznym pismem imię i nazwisko, „Elwood Blake”. „Tak pewnie nazywa się nasz nowy nauczyciel. Dziwnie.”- pomyślała. W klasie było ta jakby za cicho, trochę ją to zdziwiło.
Nagle usłyszała za sobą głęboki męski głos.
-Miło, że zaszczyciła nas pani swoją obecnością. Pani godność?
Maddy aż podskoczyła na krzesełku. Szybko się odwróciła i zobaczyła, że osobą która do niej mówiła, był ten sam chłopak którego zignorowała na początku. Zaskoczył ją jego oficjalny ton
-Ee…Maddy, ym to znaczy Madelain Logan. –strasznie się jąkała.-A pana? –zapytała po chwili.
-Jestem Elwood Blake, i przez najbliższy rok będę prowadził lekcję literatury.- opowiedział spokojnie.
Maddy zaczerwieniła się i spuściła wzrok. Nie miała bladego pojęcia, że może być on jej nauczycielem. „Ile w ogóle on ma lat? Nie jest za młody na nauczyciela?!”- myślała dziewczyna.
-Ee…aha.- na nic bardziej elokwentnego nie było jej teraz stać. Bała się mu spojrzeć w oczy. Mężczyzna uśmiechnął się tylko i idąc w stronę tablicy rzucił cicho:
-Ładny kolor.
Dziewczyna natychmiast opadła na siedzenie i zasłoniła się książką gdyż momentalnie jej twarz przybrała barwę jej włosów. „Nie ma co, świetne pierwsze wrażenie”- myślała. Do końca lekcji mało uważała co mówi jej nowy nauczyciel, ale ciągle go obserwowała. Teraz mogła mu się lepiej przyjrzeć. Wyglądała na jakieś 20, może 21 lat. Był wysoki i szczupły. Miał długie, sięgające prawie połowy pleców, ciemnoblond włosy związane w niski kucyk. Nosił okulary w cienkich oprawkach, które często zdejmował podczas gdy opowiadał o jakiejś książce. Możliwe że był to jakiś tik nerwowy. Tak, to też Maddy wychwyciła. „Hm…całkiem przystojny…”-myślała dziewczyna, jednak zaraz się skarciła w myślach.-„Nie, nie, nie. To twój nauczyciel! Ogarnij się dziewczyno!” Zagłębiła się w podręczniku jednak nie miała zielonego pojęcia o czym mówią. Co rusz spoglądała na nowego nauczyciela. Nie zauważyła nawet gdy zadzwonił dzwonek. Ocknęła się dopiero gdy wszyscy zaczęli wychodzić z klasy. Szybko zgarnęła swoje rzeczy do torby i już szła do wyjścia ale ktoś złapał ją za ramie. Obróciła się gwałtownie i zobaczyła, że to pan Blake ją zatrzymał. Czym prędzej puścił jej ramie i poprosił aby została na chwilę.
-Nie zauważyłem żebyś coś notowała. Wszystko w porządku?- spojrzał na nią uważnie. Jego nienaturalnie niebieskie oczy wręcz przeszywały spojrzeniem. Madelain zmieszała się i szybko spuściła wzrok na swoje, zniszczone, czerwone trampki.
-Ym…tak. W jak najlepszym.- odpowiedziała cicho.
-Wiesz chociaż co dziś przerabialiśmy?
-Ja…ymm…Ja naprawdę…- zaczęła się tłumaczyć ale nauczyciel jej przerwał.
-Eh…Nie chce żebyś narobiła sobie zaległości już na samym początku. Zresztą widziałem, że w poprzedniej klasie miałaś bardzo dobre oceny z tego przedmiotu.-zmieszał się trochę.- Mam dziś coś do zrobienia w bibliotece, jeśli byś chciała mógłbym ci pomóc z dzisiejszym zadaniem domowym…Wiem, że nie powinienem pierwszego dnia zadawać tak dużej pracy domowej no ale tak jakoś wyszło…
To Maddy zbiło z tropu. Nie miała pojęcia, że było coś zadane. A na dodatek nie ma się jak wykręcić bo też miała iść po lekcjach do biblioteki.
-Ja, nie wiem czy będę miała dziś czas…-odpowiedziała zerkając na nauczyciela.
-Rozumiem. Jakby co, to wiesz gdzie mnie szukać. Prawdopodobnie będę w dziale archiwum.- odpowiedział. Maddy wydawało się, że słyszy w jego głosie jakby nutkę zawiedzenia, ale musiało się jej tylko wydawać.
-Dobrze. Mogę już iść?- zapytała.
-Tak tak, oczywiście.- odparł pośpiesznie, machając ręką.
-Dowidzenia.-pożegnała się wychodząc z klasy.
-Do zobaczenia, Madelain Logan.- odpowiedział jej Blake odprowadzając ją wzrokiem.
         Reszta lekcji dziewczyny minęła normalnie. Koniec zajęć zbliżał się coraz większymi krokami. Maddy nie wiedziała co ma robić. Jej brat kończył dwie godziny później niż ona i nie miała jak wrócić do domu sama. Do biblioteki nie miała ochoty iść bo tam mogłaby się natknąć na pana Blake'a. Mogłaby iść do pobliskiej kawiarenki ale o tej porze będą tam tłumy ludzi ze szkoły. Na siedzenie z nimi i wysłuchiwanie szeptów za plecami tym bardziej nie miała ochoty. Z dwojga złego wybrała bibliotekę. No bo jakie jest prawdopodobieństwo, że natknie się na swojego nowego nauczyciela w wielkiej bibliotece, zwłaszcza, że on ma być w dziale archiwum, który znajduje się w zupełnie innej części budynku niż działy interesujące Maddy.
Tak więc zaraz po ostatniej lekcji udała się w stronę gmachu biblioteki. Po drodze zaszła do sklepu i kupiła pokaźnej wielkości paczkę żelek, którą miała zamiar przemycić między regały pełne książek. Gdy już wchodziła po schodach prowadzących do wejścia biblioteki poczuła wibracje w kieszeni. SMS.

„Zostanę na jeszcze jedną godzinę malarstwa. Nie pogniewasz się? Ev.”

Maddy westchnęła tylko. Normalnie nie miałaby nic przeciwko jeszcze jednej godzinie w bibliotece gdyż była prawdziwym molem książkowym, chociaż nie wyglądała. Ale świadomość, że może natknąć się na swojego nauczyciela odbierała jej całą przyjemność. Mimo to nie miała wyjścia bo chciała żeby jej brat spełniał się artystycznie dlatego odpisała tylko:
„ok.”
Gdy weszła do środka, skinęła na powitanie starszej kobiecie w recepcji i ruszyła szybkim krokiem w stronę działu z horrorami. Właśnie od tego chciała dziś zacząć. Trochę makabry i dreszczyku na poprawę humoru. Skręciła w odpowiednią alejkę, wybrała książkę i przeszła jeszcze kawałek dalej aby nikt jej nie przeszkadzał. Usiadła po turecku miedzy wysokimi regałami i wyjęła po cichu paczkę żelek. Zaczęła czytać. Co prawda wzięła pierwszą lepsza książkę ale okazało się, że była całkiem dobra. Dużo krwi i masakry, tego właśnie potrzebowała.
Kończyła następny rozdział i drugą połowę żelek gdy nagle tuż przed nią wyrosła para męskich butów. Spojrzała w górę by poznać ich właściciela i mało się nie zadławiła. Oto przed nią stał nie kto inny tylko pan Blake z cwanym uśmieszkiem na twarzy.
-Czy pani nie wie, że nie można tu jeść?- zapytał ale uśmiech wciąż nie schodził z jego twarzy.
-Ja…oczywiście że wiem. Ja tylko…-znowu zaczęła się jąkać. Zaczynało ją to denerwować. Zawsze była pewna siebie i otwarta ale przy tym mężczyźnie język odmawiał jej posłuszeństwa.
-Dobrze, dobrze. Nikomu nie powiem. To będzie nasza mała tajemnica.- uśmiechnął się   szarmancko i puścił do niej oko.
Maddy zarumieniła się i posłała mu słaby uśmiech.
-Dziękuje.-bąknęła pod nosem.
-Ale nic cię nie usprawiedliwia z tego, że mnie okłamałaś.-powiedział Blake trochę surowszym tonem.
-Ja przepraszam, chyba faktycznie nie mam nic na swoje usprawiedliwienie.- spuściła wzrok na książkę która leżała na jej kolanach.
-Mogłaś od razu mi powiedzieć, że wolisz horrory od dramatu romantycznego.- odpowiedział jej na powrót lekkim tonem. Usiadł naprzeciw niej.
-Szczerze powiedziawszy to nie miałam pojęcia, że dziś na lekcji przerabialiśmy jakiś dramat.-speszyła się. Znowu.
Pan Blake zaśmiał się krótko. Zwróciło to uwagę Maddy i spojrzała na niego. Uważała, że ma on uroczy śmiech. Przyjrzała mu się uważnie.
-Przepraszam za moją ciekawość, ale czy nie jest pan trochę za młody na nauczyciela?- zapytała trochę pewniejsza siebie.
-Trochę tak. Z powodu wcześniejszego zakończenia studiów z dobrymi wynikami dopuszczono mnie już do pracy- uśmiechnął się do niej miło.- To moja pierwsza praca. Mam nadzieję, że dobrze mi dziś poszło. Ale nadal dziwnie się czuję gdy osoby niewiele młodsze ode mnie zwracają się do mnie per „pan”. Może więc przejdziemy na ty?
Zaskoczył tym pytaniem Madelain.
-Ja…Nie wiem czy to wypada…Nadal jest pan moim nauczycielem…
-Phi…Nie wyglądasz na taką co przejmuje się tym co wypada a co nie.
Stwierdzeniem tym oburzył trochę dziewczynę. Co on może o niej wiedzieć? Nawet jeśli miał po części rację…
-Oh doprawdy?! A po czym tak pan sądzi?- zapytała trochę głośniej niż zamierzała.
-Hm…chociażby po twoim dzisiejszym zachowaniu na początku lekcji…no i po twojej fryzurze oraz tych wszystkich kolczykach.- tu zerknął na jej twarz i odgarnął z niej jeden  zabłąkany płomienny kosmyk.
Maddy oblała się rumieńcem. Sama nie wiedziała dlaczego tak reaguje. Fakt, uważała że jej nauczyciel jest przystojny, ale nadal był tylko jej nauczycielem!
-To jak? Skończymy z tym „pan” ?- zapytał zabierając dłoń od jej włosów.
-No…Dobrze…-odpowiedziała niepewnie.
Blake poderwał się zaskakująco szybko na równe nogi. Maddy także to uczyniła. Mężczyzna wyciągnął ku niej dłoń i skłonił się.
-Elwood Blake, bardzo mi miło.
-Madelain Logan. Mi również miło.- odpowiedziała dziewczyna lekko dygając aby dopełnić „rytuału” , jednak dziwnie to wyglądało ze względu na to, że miała wysokie do pół łydki glany i długą, szeroką czarną bluzę. Więc bynajmniej, nie wyglądała elegancko.
Elwood uśmiechnął się do niej szeroko ukazując swoje równe i białe zęby.
-No to może powiesz mi co tak czytasz?
-Ee…taki tam horror. Całkiem niezły ale czytałam lepsze.- powiedziała podnosząc książkę z ziemi.- A czego pa…ty tutaj szukałeś? Jeśli można wiedzieć oczywiście.
Mężczyzna zawahał się chwilę. Chyba po raz pierwszy Maddy widziała zawahanie na jego twarzy.
-Ja…jak już mówiłem ci w szkole, miałem tu coś do zrobienia. –odparł szybko. Jak na jej gust, za szybko.
-Ale mówiłeś, że w dziale archiwalnym, który znajduje się w drugim kierunku.- słusznie wytknęła mu Maddy, pilnie mu się przyglądając.
Mężczyzna skupił na niej swój wzrok. Poczuła się nieswojo pod ciężarem jego spojrzenia. Kolor jego tęczówek i to w jaki sposób na nią patrzył, sprawiał, że czuła się jakby mógł przejrzeć ją na wylot.
-To prawda.- odparł po chwili.- Ale usłyszałem szeleszczenie opakowaniem od żelek i postanowiłem sprawdzić kto tak bezwstydnie łamie prawo biblioteczne.- odrzekł, a na jego twarzy wymalował się rodzaj triumfu.
Madelain nie za bardzo mu uwierzyła. Ale wolała zostawić ten temat.
-No dobrze. Powiedzmy, że ci wierzę.- spojrzała na zegarek.- O cholera! To znaczy, yyy…o kurcze! Musze już iść. Dowidzenia!- krzyknęła chwytając swoją torbę i wymijają nauczyciela pobiegła w stronę wyjścia. Była już spóźniona. Evan wkurzy się jak jej nie będzie pod szkołą.
Blake został sam pomiędzy regałami. Po tej intrygującej dziewczynie została mu tylko pusta paczka po żelkach…
        
***

Madealain idąc szybkim krokiem zastanawiała się nad tym co wydarzyło się w bibliotece. Swojego nowego nauczyciela znała zaledwie kilka godzin a już byli na ty. Dziwnie się z tym czuła. Przeleciało jej nawet przez myśl, że może Blake jest jakimś zboczeńcem który chce ją wykorzystać. Chociaż jak dłużej nad tym pomyślała to chyba nie miałaby nic przeciwko. Skarciła się za takie myśli.
-Co z tego, że przeszłam z nim na ty? Pewnie robi tak ze wszystkimi uczniami.-mamrotała pod nosem idąc ulicą.- Przecież naprawdę jest młody…Ja też czułabym się niezręcznie gdyby ktoś tylko parę lat młodszy zwracał się do mnie tak oficjalnie. Pewnie chce mieć jedynie dobry kontakt z uczniami. To dobrze o nim świadczy.
Po wyciągnięciu takich wniosków Maddy uśmiechnęła się sama do siebie. Myślała, że wszystko sobie wyjaśniała i uporządkowała. Nie lubiła mieć „bałaganu” w głowie, źle się wtedy czuła zarówno psychicznie jak i fizycznie. Myślała że to normalne, gdy kogoś boli głowa lub traci oddech od natłoku myśli lub gdy nie radzi sobie z jakimiś problemami. Ona właśnie tak miała.
Gdy już dochodziła do szkolnego parkingu jeszcze jedna sprawa związana z Elwoodem nie dawała jej spokoju. Mianowicie jego oczy i sposób w jaki na nią patrzył.
Tak jakby znała ją od dawna. W bibliotece poczuła to wyraźnie. Nie traktował jej jak uczennice. Maddy nie potrafiła tego wytłumaczyć ale niepokoiło ją to trochę.
Właśnie dochodziła do samochodu, w którym siedział już Evan, gdy zaczęło padać. Ruszyła biegiem ale i tak czuła jak mokre kosmyki włosów przylepiają się jej do twarzy. „Świetnie, zaraz będę wyglądać jakby ktoś oblał mnie czerwona farbą”- pomyślała. I faktycznie, spływająca farba z jej włosów zostawiła na jej twarzy czerwone stróżki wyglądające niczym krew. Gdy wsiadła do samochodu, jej brat aż podskoczył.
-Jezu, co ci się stało?! –krzyknął.
-O rany…To tylko farba do włosów.- odparła zrezygnowana przeglądając się w małym lusterku.- Wyglądam jakby ktoś wbił mi siekierę w głowę i teraz krew mi ściekała po twarzy, co nie? – zapytała z szeroki uśmiechem na ustach.
-No, trochę tak- Evan zaśmiał się. Oni naprawdę byli dziwni.- Zapinaj pasy i uważaj żebyś nie zachlapała siedzeń, mama by nas zabiła.
-Sorry za spóźnienie…-powiedziała Maddy gdy Evan odpalił silnik.
-Spoko Mad, nic się nie stało.- posłał jej lekki uśmiech.

Mam nadzieję, że nie było za dużo błędów |D

czwartek, 8 marca 2012

Rozdział I

I oto rozdział pierwszy :) Krótko i nudno ale cóż, potraktujcie to jako swoiste wprowadzenie do akcji  :) (Możliwe literówki |D )
Enjoy :D


Charlotte siedziała w kuchni pijąc gorącą herbatę i obserwując świat za oknem. Lubiła te kilka chwil spokoju przed trudem dnia codziennego.
-Wyłaź z łazienki ty parszywy idioto! I tak nic ci nie pomoże na tą krzywą twarzą!
-Zamknij się! Ty też zajmujesz łazienkę na dobre 3 godziny a efektów nie widać!
-Grr…A żeby cię! Jak wyjdziesz to już nie żyjesz! Przysięgam!
-Aha! Czyli lepiej dla mnie będzie jak nie wyjdę, tak? Ha ha ha…To sobie trochę poczekasz pod tymi drzwiami…
Właśnie, kilka, bardzo krótkich, chwil przed koszmarem dnia codziennego…Charlotte dalej nie  mogła uwierzyć jak szybko bliźniaki urosły. Wydawało się jej jakby jeszcze wczoraj przyniosła je z cmentarza (jakkolwiek dziwnie to brzmi). Teraz mieszkała pod jednym dachem z dwójką rozwydrzonych nastolatków…
Kobieta kończyła już drugą filiżankę herbaty gdy usłyszała odgłos zbiegających po schodach koni…a nie, to tylko jej córka, Madelain. Była bardzo żywa i energiczna a co za tym idzie porywcza i zwariowana. Tak i tym razem, wpadła do kuchnia jak burza, burknęła ciche „dzień dobry” do matki, chwyciła w locie kanapkę i pobiegła pędem z powrotem na górę bo właśnie jej brat wyszedł z łazienki. Drugi z bliźniąt, Evan, był zupełnym przeciwieństwem Maddy. Spokojny, opanowany i małomówny. Co nie znaczy, że był taki cały czas. Miewał wybuchy gniewu i gdy tylko uważał sprawę za dość ważną, odważnie wypowiadał swoje poglądy. Jednak wśród obcych dalej był nieśmiały i milczący.
Chłopak schodząc na dół minął się z siostrą na schodach. Ta tylko pokazała mu język i szybko pobiegła do łazienki.
-Jak dzieci…-powiedziała Charlotte kręcąc głową.
-To ona zachowuje się jak rozwydrzony bachor.- odparł Evan z naburmuszoną miną.
-W tym roku kończycie 18 lat, to chyba do czegoś zobowiązuję, nie sądzisz?- powiedziała z lekkim śmieszkiem. Uwielbiała się z nimi droczyć.
-Oj mamo…Daruj już sobie. Takie teksty to raczej do Maddy, nie do mnie.
-No już dobrze, dobrze…Tak tylko się droczę. A teraz pośpiesz się. Chyba nie chcesz się spóźnić pierwszego dnia szkoły, dziś twój pierwszy dzień jako trzecioklasisty!- powiedziała entuzjastycznie- Nie cieszysz się?
- Nie bardzo…Dla mnie nie robi to większej różnicy.-powiedział spuszczając wzrok.
Faktycznie Evan nie był zbyt lubiany w szkole. Zawsze sam, ze słuchawkami na uszach i szkicownikiem w ręku. Nie raz słyszał przykre uwagi na swój temat, kilka razy zdarzyło się też, że go pobili, ale on nic nie mówił matce i wykręcał się jakimiś wymówkami, nie chcąc jej martwić.
Jednak Charlotte nie była taka głupia i już od dawna czuła, że coś się dzieje. Czarownicy nie oszukasz. Nie chciała jednak naciskać na syna i czekała, aż sam zdecyduje się jej o wszystkim powiedzieć. Wiedziała, że tak naprawdę jest silny i poradzi sobie.
-Madelain Logan! Proszę się pospieszyć i niezwłocznie stawić się na dole w kuchni! -krzyknęła w stronę schodów.
-Już idę, generale!
Zaraz było słychać dudnienie ciężkiego obuwia po schodach. Gdy tylko Maddy stanęła w kuchni reszta rodziny nie udawała zdziwienia na jej widok.
-Kochanie, możesz mi wyjaśnić przyczynę zmiany koloru włosów?- spytała Charlotte wymownie patrząc na krwisto-czerwoną czuprynę córki.
-Chciałam coś zmienić, wiesz, tak w związku z ostatnią klasę i w ogóle.-powiedziała trochę się rumieniąc i spuszczając wzrok bo mimo, że była bardzo pewna siebie, wobec matki zawsze zachowywała się skromnie i z należytym szacunkiem.
-Nie no ja nic nie mówię. Całkiem ładnie ci w tym kolorze…- Powiedziała Charlotte uśmiechając się szczerze i przeczesując palcami nowa fryzurę córki.
-Dzięki mamo, wiedziałam że nie będziesz robić problemów!- zawołała radośnie Maddy przytulając się do matki.
-A nie będą robić problemów w szkole? –zapytała podejrzliwie Charlotte.
-Nie sądzę, od dawna już nie zwracają uwagi na mój wygląd. I bardzo dobrze.-powiedziała Maddy, szczerząc się.Przestali to robić gdy przekłuła sobie wargę, brew i uszy w kilku miejscach.-A ty czego się cieszysz?!- Warknęła na brata, z którego twarzy nie spływał wredny uśmieszek.
-To dlatego tak zależało ci na tej łazience…Wszystko jasne. Ale i tak nie wiele ci to pomogło.
-Uhh….ty! Słyszysz mamo co on wygaduje!? Zatłukę go kiedyś!- Maddy wyrwała się już z uścisku matki aby gonić brata, który momentalnie zerwał się od stołu i uciekł do przedpokoju, jednak Charlotte złapała ją w porę i przytrzymała.
-No już spokój! Nie kłóćcie się! Czasem naprawdę mam was dość- powiedziała już lekko zdenerwowana.
-Dobra…ale jeszcze mi za to zapłacisz! – Krzyknęła w stronę brata, Maddy.
Jednak jego już nie było bo odpowiedziało jej tylko trzaśniecie drzwiami frontowymi.
-Nawet śniadania nie zjadł…-powiedziała cicho Charlotte.
-O rany jak późno! Ja też lecę mamo, pa!- krzyknęła Madelain i wybiegła jak burza, w biegu wiążąc glany.
-Pa…-szepnęła czarownica i zabrała się za sprzątanie rozgardiaszu panującego w kuchni.
Zaczęła się zastanawiać nad swoimi dziećmi. Przybranymi dziećmi. Gdy miały 10 lat powiedziała im, że nie jest ich biologiczną matką, ale nie powiedziała im całej prawdy. Myślą, że zostały adoptowane jak tysiące innych dzieci. Teraz Charlotte żałowała, że im wtedy nie powiedziała. Teraz mogą to gorzej przyjąć. Ale czy warto im cokolwiek mówić? Przecież nie wykazują żadnych zdolności magicznych, nawet żadnych predyspozycji do czarnoksięstwa…,,Może wtedy z tym kotem tylko mi się wydawało? Może to był zwykły kot…Chociaż, moja intuicja jeszcze nigdy mnie nie zawiodła”- rozmyślała Charlotte. „Ale i tak będę musiała im powiedzieć kim jestem, a co za tym idzie, zapoznać je z całym Podziemiem tego świata…” Wtedy spojrzała w okno wychodzące na niewielki ogródek i upuściła talerz który właśnie wycierała…
-Nie…To nie możliwe…-szepnęła.

Rozdział II wkrótce :>

Prolog


 Tak więc publikuje prolog. Krótki. :)
Enjoy :D   


    31 października. Halloween. Mająca dość poprzebieranych dzieciaków biegających po ulicach, Charlotte Logan spacerowała po starym cmentarzy. Był on zaniedbany i już nie grzebano na nim ludzi. Może się wydawać, że to dziwne miejsce na spacery, jednak Charlotte bardzo je lubiła. Miało swój urok oraz klimat. A poza tym było to miejsce silnie związane z siłami nadprzyrodzonymi. Tak naprawdę, to był główny powód częstych wizyt Charlotte w tym miejscu, gdyż była ona, czarownicą. Co prawda młodą, miała zaledwie 80 lat (chociaż wyglądała na 25). I nie, nie była stereotypową czarownica z ziemistą cerą, brodawkami czy chociażby szopą na głowie. Była czarownicą nowoczesną. Nie wyróżniała się od reszty społeczeństwa, tej która nie miała bladego pojęcia o istnieniu sił nadprzyrodzonych i magii. Cóż, wyróżniać mogło ją jedynie zamiłowanie właśnie do takich miejsc jak stary cmentarz no i wystrój jej domu, jednak mało kto ją odwiedzał…
Właśnie kierowała się w stronę swojej ulubionej ławki tuż przy pięknej rzeźbie anioła śmierci, gdy nagle tuż przed nią znalazł się kot. Czarny jak noc, jedynie ślepia miał nienaturalnie zielone. Wręcz świeciły w zmroku który właśnie zapadał. Po za tym wyglądał zupełnie zwyczajnie. Każdy pewnie by go zignorował i przeszedł obok, jednak nie Charlotte. Ona od razu zauważyła że nie jest to normalny kot. A na dodatek coś od niej chciał…
-W czym mogę pomóc? –zapytała grzecznie licząc, że uzyska odpowiedź, gdyż tak było by znacznie prościej.
 Zawiodła się jednak ponieważ kot milczał i dalej świdrował ją swoimi zielnymi oczami.
Gdy kobieta zaczęła się już irytować jego niegrzecznym zachowaniem i upartym milczeniem, nagle wstał i ruszył w alejką w bok. Charlotte stała zaskoczona, ale gdy kot się zatrzymał i spojrzał na nią wyczekująco, zrozumiała że ma iść za nim.
Szli tak przez dobre 10 minut, a czarownica zaczęła się niepokoić gdyż kot prowadził ją w coraz dalsze i coraz mroczniejsze zakątki cmentarza. Zastanawiała się już czy postąpiła rozsądnie idąc za tym stworzeniem. Matka zawsze jej powtarzała żeby nie ufać obcym kotom…zwłaszcza jeśli nie mów. Już przeszukiwała w pamięci zawartość swojej torby w poszukiwaniu jakiejś broni (lub tuńczyka) tak na wszelki wypadek gdy nagle jej czarny przewodnik się zatrzymał. Rozejrzała się ale nie zauważyła niczego nadzwyczajnego. Zwykłe zarośla i krzaki na starym cmentarzu. Popatrzyła wyczekująco na kota.
-I co? To wszystko co chciałeś mi pokazać?- powiedziała z przekąsem- Wierz mi, mam ważniejsze i ciekawsze sprawy niż łażenie po krzakach…
Wtedy kot prychnął na nią, ale bardziej z irytacji niż ze złości i wskoczył w zarośla. Charlotte, gdyż nie lubiła zostawiać niedokończonych spraw oraz dlatego, że ten kot porządnie ja wkurzył, podążyła za nim. „Trudno, najwyżej zgubię się na cmentarzu i stracę 2 godziny mojego jakże cennego czasu” -myślała . Wtedy też wyszli na niewielką polankę, a raczej lukę w zaroślach.
To co czarownica zobaczyła na środku polanki zaskoczyło ją niewiarygodnie. Były to dwa niemowlaki. Charlotte stała jak wryta. Jednak szybko otrzeźwiała i podbiegła do dzieci. Spały.
-Uf…-Czarownica odetchnęła z ulga gdyż mimo, że lubiła małe dzieci to nie miała teraz najmniejszej ochoty na ich niańczenie. Musiała pomyśleć. Wiele pytań zalało jej umysł…Skąd na cmentarzu dzieci, i to w Halloween? Czemu są same? I o co do cholery chodzi z tym zarozumiałym kocurem?! Tyle pytań a tak mało odpowiedzi…
Na chwilę odgoniła natrętne myśli i dokładniej przyjrzała się dzieciom. Wyglądały na jakieś 1,5 roczku. Przykryte były białym miękkim materiałem. „To dobrze” -pomyślała Charlotte- „przynajmniej nie zmarzły…” Dzieci nie miały przy sobie nic poza czarnym kocem, w który były zawinięte oraz wisiorkami w kształcie skrzydeł z wyrytymi imionami. Na wisiorku chłopca widniał napis „Evan”, natomiast na dziewczynki „Madelain”. Obydwoje mieli kruczoczarne włosy, jasne buzie z różowymi rumieńcami i malinowymi ustami. Wyglądały niczym porcelanowe lalki. Jednak nie ich uroda zaprzątała teraz Charlotte głowę. Co miała z nimi zrobić? Przecież nie mogła ich tu zostawić na pewną śmierć. Doszła do wniosku, że musiała zostać wybrana na ich opiekunkę, skoro kot ja tu przyprowadził. „Właśnie! Kot! Gdzie on się podział?” –pomyślała. Gorączkowo rozejrzała się po polanie ale po kocie nie było śladu.
Westchnęła zrezygnowana i zastanowiła się jak zabrać stąd dzieci. Przyszła jej do głowy tylko jej pojemna torba. Zapakował więc tam chłopca a dziewczynkę wzięła na ręce. O dziwo żadne z dzieci się nie obudziło. Charlotte miała nadziej że nic im nie jest i że nie są chore. Było jej ciężko ale jakoś ruszyła w stronę bramy cmentarza.
Gdy dotarła do swojego domu, który był położony na przedmieściach, zostawiła dzieci na chwile same, mając wielką nadzieję , że się nie obudzą, a sama pobiegła do najbliższego sklepu po „dziecięce rzeczy”. Nie obyło się bez telefonu do matki, która także była czarownicą, ale znała się także na normalnym macierzyństwie. Charlotte opowiedziała jej z grubsza całą historię i zaczęła błagać wręcz o pomoc gdyż sama nie miała zielonego pojęcia o opiece nad dziećmi. Matka dziewczyny westchnęła tylko i powiedziała, że niedługo przybędzie z potrzebnymi rzeczami. Co prawda mieszkała na drugim końcu kraju ale nie był to problem dla czarownicy. Zanim Charlotte zdążyła dobiec do domu z wielką paczką pieluch i mlekiem w proszku pod pachą, jej mama już zajmowała się dziećmi, które się obudziły i teraz wesoło gaworzyły. Oczywiście dziewczynie dostało się za to, że zostawiła maluchy same.
-Coś czuję, że dopiero teraz zaczną się schody…-wymamrotała Charlotte, obserwując jak dziewczynka próbuje uderzyć brata różowym pluszowym misiem…
-Co tam mamroczesz pod nosem, kochanie?- zapytała starsza czarownica.
-Nic nic…Podgrzać mleko czy coś?- odpowiedziała z bladym uśmiechem na ustach.

         I tak bliźnięta zostały u Charlotte Logan. Kobieta adoptowała je, i to o dziwo bez większych problemów. Mama Charlotte od razy pokochał swoje przybrane wnuczęta, tak samo jak jej córka. I tak mijał czas a dzieci rosły i rozwijały się jak należy. Dziewczyna wiedziała, że nie są normalną rodziną, bo ona sama nie była normalna a i bliźnięta nie były zwyczajnymi dziećmi. Skrywały jakąś tajemnicę… Jednak czarownica postanowiła nie zaprzątać sobie tym głowy dopóki dzieci nie podrosną.
Często, gdy Charlotte bawiła się z dziećmi, wydawało jej się, że widzi za oknem przemykający cień czarnego kota lub też zielone ślepia obserwujące jej nową rodzinę gdzieś z ukrycia…


Pierwszy rozdział już wkrótce :)
I przepraszam za wszystkie błędy który podstępnie się wkradły >.<


środa, 7 marca 2012

Info...

Cześć i witam wszystkich!

Jest to mój pierwszy blog, na którym zamierzam publikować swoje pierwsze opowiadanie. Podkreślam, pierwsze ^^ Będzie ono nosić tytuł: "Show me demon inside you, I show you angel inside me"
Opowiadanie te jest o tematyce fantasy, z wątkami miłosnymi. Najprawdopodobniej wystąpi związek męsko-męski, tak więc wszystkim homofobom wskazuje drzwi i mówię "żegnam".
Jak dotąd mam napisane 4 rozdziały + prolog, który niedługo się pojawi. Później będą dodawane następne części. Co do częstotliwości dodawania nie mogę nic obiecać. :)
Mam nadzieję, że się wam spodoba.
I jeszcze taka mała dygresja, początek jest nudny ale potem zamierzam rozwinąć akcje :D

(Nie wiem czy ktokolwiek będzie to czytać ale jak ktoś kiedyś powiedział, "blogi są po to by je pisać a nie żeby czytać". Nie jestem pewna czy odnosi się to także do opowiadań, ale cóż...Jeśli jednak ktoś tu zajrzał i czyta to, to jest mi niezmiernie miło z tego powodu ^^ )


Tak więc pozdrawiam i do zobaczenia wkrótce :)