Witam :)
Piszę tu by polecić nowego bloga mojego kolegi pt. Polana Dźwiedzi. Gorąco zachęcam do zapoznania się nim, ponieważ moim zdaniem, opowiadanie, które będzie na nim publikowane, zapowiada się bardzo ciekawie :D
Pisze także, by poinformować, iż prawdopodobnie nowy rozdział mojego opowiadania ukarze się w okolicach świąt :) Więc jakby ktoś chciał dalej czytać mój "wytwór" to serdecznie zapraszam :)
I was killing before killing was cool
piątek, 23 listopada 2012
sobota, 28 kwietnia 2012
Rozdział IV
Dłuuugi :DDD
Mam taką gorącą prośbę. Jeśli ktokolwiek to czyta, to niech napisze jakiś komentarz, bo nie wiem czy jest sens w ogóle to pisać.
Enjoy <3
* * * * * * * * * *
Nazajutrz bliźniaki poszły grzecznie do szkoły. No może nie
do końca. Charlotte musiała zafundować im drastyczną pobudkę, czyli zimny
prysznic na dzień dobry. Kiedyś już im sprawiła podobne budzenie jednak dziś
użyła magii i przy jej pomocy wywołała dość gęsty deszczyk nad łóżkiem każdego
z bliźniąt. Podziałało błyskawicznie. Charlotte stała na środku korytarza ponieważ
nie mogła sobie odmówić widoku reakcję swoich dzieci.
Z pokoju Maddy słychać było stek głośnych przekleństw a
następnie odgłos czegoś spadającego z łóżka. Zaraz potem w drzwiach ukazała się
dziewczyna z całkowicie mokrymi włosami, które znowu puściły kolor. Jej piżama
także była mokra a wzrok morderczy. Nim zdążyła powiedzieć coś matce, do ich
uszu doszedł dźwięk otwierającej się klapy na poddasze. Zaraz potem Evan
zjechał po drabince na korytarz. On także miał całkiem mokre włosy i podkoszulkę.
-Bardzo zabawne, mamo.- powiedział spoglądając na matkę spod
łba zaspanymi oczami. Na te słowa czarownica zachichotała cicho i posłała mu
przepraszający uśmiech.
-Pomyślałam, że powinnam was przyzwyczajać do magii-
powiedziała Charlotte spoglądając na bliźniaki. Widząc ich niezadowolone miny
dodała- No sami się prosiliście! Jeśli w ciągu 5 minut się nie ogarniecie i nie
wyjdziecie z domu to spóźnicie się do szkoły.- Zanim skończyła mówić, Maddy już
zajęła łazienkę. Nie chciała się spóźnić na pierwszą lekcję gdyż dziś także
była nią lekcja literatury z Blake’em. Nie chciała mu dostarczać kolejnego
pretekstu do „przyczepienie się”.
Widząc zadziwiająca reakcję córki, Charlotte zwróciła się do
Evana.
-A jej co się stało?- zapytała zdziwiona, patrząc na syna,
który tylko wzruszył ramionami.
-Nie wiem. Nawet ja, jej bliźniak, nie rozumiem jej czasem.
Już chciał odejść do swojego pokoju ale matka zatrzymała go.
-Tobie też radze się pospieszyć. Może to i dopiero początek
roku szkolnego ale spóźniać się i tak nie wypada…
-Mi i tak wszystko jedno.- odburknął chłopak i zatrzasnął
klapę na poddasze.
Charlotte martwiła się o niego. Wiedziała o jego problemach
w szkole. Zawsze był zamknięty w sobie i cichszy od Madelain. Kobietę martwiło
także to, że nie miał żadnych przyjaciół. Owszem, miał paru kolegów ale były to
luźne znajomości. Nigdy go też nie widziała z dziewczyną. A teraz do tych
wszystkich problemów doszła jeszcze sprawa magii i sił nadprzyrodzonych.
Charlotte westchnęła tylko i poszła do kuchni gdyż koniecznie
potrzebowała kawy. Włączyła ekspres i czekała na swoje dzieci aż te w końcu
wyszykują się do szkoły. O dziwo pierwszy na dół zszedł Evan. Charlotte wątpiła
by dostał się do głównej łazienki okupowanej przez Maddy. Pewnie musiał
skorzystać z malutkiej łazienki przy jednym z pokoi.
Evan nie za bardzo zwracał uwagę na wygląd ale ubierała się
schludnie i według swoich upodobań. Dziś założył czarną podkoszulkę z logo
swojego ulubionego zespołu a do tego czarne rurki i glany. Oczy podkreślił
lekko czarną kredką i ciemnym cieniem. „I tak by się czepili w szkole więc co
mi szkodzi. Jak widać jestem pieprzonym masochistą”- zawsze myślał decydując
się na makijaż. Włosy jak zawsze ułożone były w artystyczny nieład. Prezentował
się naprawdę nieźle.
Chłopak nalał sobie kawy do kubka i usiadł przy małym
stoliku w kuchnie. Jeszcze niedostatecznie się obudził by prowadzić
jakiekolwiek rozmowy czy to z matką czy z siostrą. Zaraz usłyszeli jak Maddy
zbiega po schodach i biegiem zakłada buty. Oboje spojrzeli na nią zaskoczeni.
Nigdy nie było jej tak śpieszno do szkoły.
-Kochanie, a śniadanie?- zapytała Charlotte wyglądają z
kuchni.
-Nie zdarzę już! Evan, pośpiesz się! Nie zapominaj, że też
mam prawko i mogę zabrać samochód a ty wtedy będziesz zapierniczać na
piechotę!- posłała bratu złośliwy uśmieszek. Chłopak jednym łykiem dopił kawę i
niechętnie wstał od stołu. Zarzuciła na plecy swoją skórzaną kurtkę i podszedł
do matki, pocałował ją w policzek. Specjalnie robił wszystko powoli aby wkurzyć
siostrę.
-Do widzenia mamo. Miłego dnia. –uśmiechnął się do niej
ciepło.
-Nawzajem kochanie.- odpowiedziała i poczochrała mu włosy
jak małemu chłopcu na co on udał oburzoną minę.- Pa Maddy!- Charlotte krzyknął
za córką. Usłyszała tylko krótkie „pa!” w odpowiedzi a zaraz potem trzask drzwi.
Zanim Evan zdarzył dojść do nich usłyszał już warkot silnika starego vana.
Momentalnie przyspieszył tępo.
Ledwo zdążył zamknąć drzwi samochodu a Madelain już wcisnęła
pedał gazu i szybko ruszyła w stronę szkoły. Pędziła jak szalona a jej brat nie
odważył się jej zapytać czemu jej tak śpieszno. Siedział cicho, wciśnięty w
siedzenie pasażera i trzymał się kurczowo pasa.
Gdy w końcu dojechali na parking jak najszybciej wysiadł z
samochodu. Myślał że zaraz zacznie całować ziemie z wdzięczności, że jeszcze żyje.
-Co ci odbiło?! Czemu tak pędziłaś?- zapytała w końcu
siostrę, która właśnie chwyciła swoja torbę i zamykała jak najszybciej
samochód.
-Po prostu nie chcę się spóźnić na lekcję.- nie zerknęła
nawet na niego tylko pognała w stronę budynku szkoły. W tym momencie zadzwonił
dzwonek na lekcję.
Evan odprowadziła ją pełnym zdziwienia wzrokiem. Zaraz potem
sam ruszył niespiesznym krokiem w kierunku znienawidzonego przez niego budynku.
***
Maddy wpadła zdyszana do klasy.
Udało się jej dotrzeć przed nauczycielem. Szybko zajęła swoje miejsce i
rozpakowała się. Próbowała unormować oddech, miała słabą kondycje. Siedząc tak
w ławce słyszą rozmowę dwóch dziewczyn siedzących przed nią.
-…chyba zacznę lubić lekcję literatury. Nie wiedziałam, że
nauczyciele mogą być tacy młodzi…i przystojni…
W tym momencie obie zaczęły chichotać.
-Nooo…I te jego cudne oczy- rozmarzyła się jedna z
dziewczyn.
-A tam oczy. Widziałaś jego tyłek?! – ekscytowała się inna.
Maddy mało nie zaliczyła tak zwanego „face palma”. Już
zamierzała włożyć słuchawki do uszu i dać porwać się muzyce ale coś w tej
bezsensownej paplaninie jej „koleżanek” przykuło jej uwagę.
-A słyszałyście, że ponoć na studiach słynął ze swoich
podbojów miłosnych. Podobno wystarczyło jedno jego spojrzenie a dziewczyna była
już jego…- zaczęła jedna z dziewczyn.
-No ja się nie dziwie…
-Oj ale nie rozumiesz. Rzucał na nie coś jak urok…No wiesz
magia i te sprawy…- dodała konspiracyjnym tonem. To zwróciło uwagę Maddy. Od
wczoraj była wyjątkowo wyczulona na słowo „magia”. Jednak opis ten nie pasowała
jej do Elwooda jakiego poznała. Fakt, sama podejrzewała go o niecne plany w
stosunku do niej ale odrzuciła te myśli. Nie wyglądał na kobieciarza.
-Haha! A to dobre…Jemu nie potrzebne są żadne uroki żeby
uwieść dziewczynę.- powiedziała jedna dość głośno. W tej chwili do klasy wszedł
Blake. Jak zwykle poruszał się dostojnie i elegancko ale Maddy zauważyła, że
wygląda na niewyspanego i zmęczonego.
-Panno Marshall, jeśli ma pani coś do powiedzenia niech
powie to pani wszystkim.- zwrócił się dość szorstkim głosem w stronę
rozgadanych dziewcząt, które momentalnie umilkły.- A jeśli nie to niech siedzi
pani cicho…- rzucił jeszcze do zdezorientowanych dziewczyn i usiadł przy
biurku.
Czyżby usłyszał ich rozmowę? –zastanawiała się Madelain
–Nie, to raczej nie możliwe. Pewnie po prostu ma gorszy dzień.
Na wszelki wypadek postanowiła nie zwracać na siebie uwagi.
***
W tym
czasie Evan właśnie zaczynał lekcję matematyki. Nie znosił jej, zresztą jak
większości lekcji. Jak zawsze zajął ostatnia ławkę i wyjął potrzebne rzeczy.
Chyba jako jedyny siedział sam, jednak nie przeszkadzało mu to. Nawet było mu
to na rękę gdyż mógł bez przeszkód słuchać muzyki i rysować, i nikt mu w tym
nie przeszkadzał. Po trzech latach nauki w tym liceum nawet nauczyciele
przestali na niego zwracać uwagę.
Rozsiadł się wygodnie w ławce i czekała na rozpoczęcie
następnej, jakże pasjonującej lekcji. Po chwili do klasy wszedł pan Greenfield,
ich nauczyciel matematyki. Burknął coś na powitanie i od razu zaczął zapisywać
jakieś wzory na tablicy. Evan jednak nie za bardzo zwracał na niego uwagę.
Pochłonięty był szkicowaniem w swoim zeszycie. Po wczorajszej rozmowie z matką
w jego głowie kłębiły się setki obrazów i aby odzyskać spokój ducha musiał choć
cześć z nich przelać na papier. Kartki jego szkicownika już po chwili pokryły
dziwne postacie i scenerie. Były tam jednorożce, elfy, ciemna puszcza, jego
matka jako stereotypowa czarownica, stary cmentarz, kot o szmaragdowych oczach,
zmutowany królik, którego spotkał w wieku 10 lat, demony, zombie, anioły i
wampiry. Ostatnia rasa była jak dotąd jego ulubioną. Zawsze podziwiał wampiry, równie
piękne co niebezpieczne. Jednak teraz gdy wiedział, że istnieją naprawdę, nie
wiedział czy dalej je szanuje i podziwia czy raczej boi i myśli z obrzydzeniem.
Jako fikcja były pasjonujące i interesujące jednak jako realne istoty
niepokoiły go. Był ciekaw jak naprawdę wyglądają. Wyobrażał je sobie jako
piękniejsze wersje ludzi, czasem z wydłużonymi kłami…
Jego przemyślenia przerwał dźwięk otwieranych z hukiem drzwi
od klasy. Mimo, że rozproszyło go to, to nie zamierzał odrywać wzroku od
swojego szkicownika. Dopiero słowa nauczyciela skłoniły go do zerknięcia na
przybysza.
-A, pan to pewnie ten nowy uczeń.- rzucił pan Greenfield do
chłopaka.- Spóźnił się pan…
-Tak wiem, jednak to nie było zależne ode mnie.- przerwał mu
nowy uczeń z lekkim uśmieszkiem na twarzy.
Głos gościa zainteresował Evana. Był głęboki ale dźwięczny.
Podniósł na chwile wzrok znad zeszytu. Przy nauczycielu stał średniego wzrostu
brunet. Wyglądał na jakieś 18 lat, nie więcej. Evan przyjrzał mu się uważnie.
Na środku głowy miał niewysokiego irokeza z jaskrawo zielonymi końcami, boki
natomiast wygolone na dość krótko. Na oczy opadała mu długa grzywka z także
zielonymi końcówkami. Na sobie miał czarny T-shirt a na nim czarna skórzaną
kurtkę z ćwiekami. Ciemne, jeansowe rurki wpuszczone były w wysokie glany z
czerwonymi sznurówkami. Na nadgarstkach miał mnóstwo pieszczoch różnego rodzaju
i rozmiarów a przy spodniach pokaźny łańcuch. „Prawdziwy pancur”- pomyślał Evan-
„Spodobałby się Maddy” Na tę myśl uśmiechnął się lekko do siebie i znów spuścił
wzrok na swój szkicownik.
Do jego uszu znów dobiegł głos nauczyciela.
-Może niech się pan przedstawi klasie.- belfer przestał
pisać na tablicy, usiadł przy biurku i obserwował nowego ucznia znad okularów.-
Proszę stanąć na środku i coś o sobie powiedzieć.
-Dobrze, więc…-zaczął cicho chłopak- Nazywam się Francis
Charpentier, ale mówcie mi Frank. Niedawno sprowadziłem się tu z Francji, czego
powinniście domyślić się z nazwiska. Mam wiele zainteresowań którymi nie będę
was zanudzać. Koniec.- zakończył szybko i zwrócił się do nauczyciela.- Gdzie
mam usiąść?
Jego prezentacja nie zrobiła wielkiego wrażenia na klasie.
Większość go w ogóle zignorowała.
-Znajdź sobie jakieś wolne miejsce i spróbuj zorientować się
w lekcji.
Frank nie słuchał już nauczyciela tylko szybko obiegł
wzrokiem klasę w poszukiwaniu wolnego miejsca. Jedyne było w ostatniej ławce
obok ciemnowłosego chłopaka pochylonego nad sporym zeszytem.
Evan zauważył już przed chwilą, że nie ma innych wolnych
miejsc więc schował się za zeszytem i miał nadzieję, że nowy chłopak go
zignoruje. Jednak tak się nie stało.
- Hej, jestem Frank.- powiedział dość wesołym tonem nowy
przybysz.
Evan aż podskoczył na miejscu usłyszawszy to przywitanie.
Nawet nie usłyszał jak chłopak podszedł tak blisko niego. Nowy, znów
bezszelestnie, odsunął krzesełko i usiadł.
-Cześć. Evan…-mruknął niewyraźnie Logan, spoglądając przez
chwilę na chłopaka obok.
Tamten rozsiadł się na krzesełku obok i spoglądał ciekawsko
na Evana. Miał nadzieję, że do końca lekcji nie usłyszy już tego denerwującego
głosu. Pomylił się jednak.
-Co tam tak rysujesz?
Ołówek trzymany przez chłopaka zawisł w bezruchu nad kartką
szkicownika. Jego właściciel posłał zdziwione spojrzenie koledze. Jeszcze nigdy
nikt go nie zapytała o to co rysuje. Oprócz siostry i matki.
Chłopak z irokezem, widząc że jego towarzysz z ławki patrzy
na niego z niedowierzaniem, powtórzył pytanie.
-Pytałem co rysujesz…O ile nie jest to jakaś tajemnica…-rzekł
lekkim tonem wzruszając ramionami i odwracając wzrok.
Evan zawahał się.
-Można powiedzieć, że jest to tajemnica.- odparł cicho,
wracając do rysowania.
Nie kłamał. Właśnie tworzył obrazy i portrety wielu
magicznych stworzeń, a ich istnienie było tajemnicą
Frank udał, że go to nie ruszyło choć od środka zżerała go
ciekawość.
-Jak chcesz, ale sadze że kiedyś i tak mi pokażesz…Zawsze
dostaje to czego chce.-przy tych słowach spojrzał w dziwny sposób na niego.
Nowy uczeń zaczynał irytować Evana. Nie lubiła takich ludzi.
Przemądrzałych, wywyższających się i przesadnie pewnych siebie. Już chciał się
jakoś odgryźć chłopakowi ale przerwał mu donośny głos nauczyciela.
-Panowie Logan i Charpentier, czy aby wam nie przeszkadzam?
Nie? To wspaniale. Proszę więc abyście się zamknęli z łaski swojej!
Po tej uwadze, chłopcy siedzieli już spokojnie. Zresztą i
tak by nie gadali bo jakoś im to nie szło. Evan jednak co rusz spoglądała na
chłopaka obok. Mimo, że wydawał się on radosny i pewny siebie, to Logan
wyczuwał bijący od niego mrok i tajemniczość. Czyżby to odzywały się w nim
zdolności i Wzrok o którym mówiła im
matka? Pytanie to zajęło jego umysł do końca lekcji.
Po
matematyce, Evan udał się do klasy, w której miała odbyć się biologia. Do
rozpoczęcia lekcji zostało jeszcze jakieś 10 minut dlatego usiadł na parapecie
okna, znajdującego się naprzeciw drzwi prowadzących do klasy. Włożył słuchawki
i już po chwili do jego uszu doszły głośne, agresywne, ale mające na niego
zbawienny wpływ, dźwięki. Muzyka zawsze go relaksowała i pozwalała mu się
wyłączyć choć na chwilę od otaczającego go świata i jego problemów.
Zamknął oczy i odchylił głowę opierając ją o ścianę. Chciał
na moment nie myśleć o zamęcie w jego życiu. Właśnie odpływał zasłuchany w
brzmienie gitar i mocny wokal, gdy nagle poczuł, że ktoś wyciągnął mu jedną
słuchawkę. Natychmiast otworzył oczy i podniósł się do pozycji siedzącej, z
zamiarem unicestwienia sprawcy tego czynu.
-Czego? –warknął widząc przed sobą chłopaka z zielonym
irokezem.
-Oho, chyba ktoś ma dziś zły humor.- odparł z zadziornym
uśmieszkiem Frank- Chciałem zapytać czego słuchasz, ale widzę, że nie masz
chyba ochoty na rozmowy…
-Czemu się do mnie przyczepiłeś?- zapytał z wyrzutem Evan,
gdyż brunet zaczynał działać mu na nerwy.
-No bo…Cóż, wydałeś mi się interesującym, i jedynym
inteligentnym członkiem tej klasy.- przy tych słowach chłopak posłał znaczące
spojrzenie w kierunku grupki futbolistów, którzy właśnie przechwalali się
między sobą swoją muskulaturą.
Logan podarzył za jego spojrzeniem i skrzywił się na ten
widok. Nie znosił tych wszystkich „popularnych” uczniów, a zwłaszcza sportowców
gdyż to oni zawsze się do niego przyczepiali. Nieformalnym przywódcą grupy na
którą zerkali, był Thomas Stanford. To zawsze od niego Evan dostawał. Nie ważne
czy za pomalowane oczy, czy za glany na nogach czy za krzywe spojrzenie.
Pretekst żeby się nad nim poznęcać zawsze się znalazł.
Chłopak zauważył, że grupa mięśniaków patrzy na Franka z
podobnym obrzydzeniem co na niego. Może i ten pancur działał mu na nerwy ale
nie chciał żeby coś mu się stało.
-Lepiej na nich uważaj.- powiedział zerkając z ukosa na
chłopaka obok.- Lepiej ich nie zaczepiać, ale ze mną też nie warto się zadawać.
Nie wyjdzie co to na dobre zwłaszcza, że jesteś nowy.
-O co ci chodzi?- Frank popatrzył na niego pytającym
wzrokiem.
Sarkastyczny uśmiech zagościł na twarzy Evana.
-Cóż, trzeba ci wiedzieć, że nie należę do lubianych osób.
Jestem tym dziwakiem, który cały czas siedzi sam, i dziwnie się ubiera. Tak
więc jeśli nie chcesz skończyć jak ja, to radze ci spadać.
Po tej wypowiedzi, Logan przestał zwracać uwagę na bruneta
który milczał przez chwilę, przyglądając mu się ciekawskim wzrokiem. Jednak nie
odszedł ani nie poruszył się nawet.
-Cóż…-zaczął po chwili siadając na parapecie obok Evana.-
Trzeba ci wiedzieć, że mam w dupie co sobie pomyślą inni.
Tutaj wyszczerzył się w wariackim uśmiechu do Evana.
-Tak łatwo nie dam się spławić. To nie leży w mojej naturze.
A to co mi powiedziałeś, utwierdziło mnie jedynie, że dobrze wybrałem.
–kontynuował.
-Co dobrze wybrałeś?- zapytał Logan, nie będąc zbytnio
ciekawy odpowiedzi. Nie patrzył na swojego towarzysza, gdyż znowu zamknął oczy,
próbując cię odprężyć.
-Ciebie na przyjaciela.
Słowa te momentalnie otrzeźwiły Evana. Poderwał się i
spojrzał zaskoczony na Franka. Milczeli obaj, przyglądając się sobie nawzajem.
Jeszcze nikt nie chciał zbliżyć się do Logana jeśli nie
musiał, a już na pewno nikt nie chciał się z nim zaprzyjaźniać. Dlatego te
słowa zrobi na nim tak duże wrażenie.
Evan po raz pierwszy spojrzał w oczy bruneta. Dostrzegł ich
niezwykłą barwę. A właściwie jej brak. Były czarne. Ciemne jak dwie studnia, i
tak samo głębokie. Jego spojrzenie przeszywało człowieka na wylot. Przez moment
chłopak wydał mu się straszny i niebezpieczny. Zaraz jednak to uczucie zniknęło.
Evan zatonął w oczach bruneta na krótką chwilę. Ale wystarczającą by zapomniał
o czym rozmawiali przed chwilą.
-Co powiedziałeś? – Logan wyrwał się z sideł spojrzenia
Franka.
Ten tylko uśmiechnął się tajemniczo i odparł spokojnie,
podchodząc bliżej Evana.
-Mówiłem, że dobrze zrobiłem wybierając sobie ciebie na
przyjaciela.
Chłopak wyczuwał w tym jakiś podstęp. Nie wierzył, że ktoś
może zechcieć się z nim tak po prostu przyjaźnić. Na powrót przyjął maskę
obojętności.
-Aha. A czy ja nie mam tu nic do powiedzenia?- czarnowłosy
unikał kontaktu wzrokowego alby nie powtórzyła się sytuacja sprzed chwili.
-Nie.- odparł Frank uśmiechając się coraz szerzej.
-O…ok.
Evan zacisnął szczęki. Ta impertynencja jego rozmówcy
zaczynała go strasznie irytować. Z pomocą przyszedł mu dzwonek, dzięki któremu
mógł uciec przed brunetem. W klasie biologicznej były pojedyncze ławki co
ratowało go od towarzystwa nowego kolegi.
Frank widząc iż dał się mocno swojemu towarzyszowi we znaki,
postanowił dać mu na chwilę odpocząć. Ale tylko na chwilę. Nie chciał stracić
tak apetycznego kąska z oczu…
Lekcja
biologii minęła spokojnie, wręcz nudno. Nie przeszkadzało to jednak Evanowi
gdyż chwila wytchnienia była mu potrzebna. Bez najmniejszego skrępowania
pogrążył się w dźwiękach płynących z jego słuchawek. Nie miał nawet ochoty na
rysowanie. Mimo, że silnie próbował się odciąć od otaczającego świata, to jego
mózg nie pozwalał mu na to i wciąż podsuwał mu obraz bruneta z nietuzinkową
fryzurą. Chłopak denerwował go ale i jednocześnie fascynował. Było w nim coś
mrocznego co podobało się Evanowi. Przez chwilę myślał nawet czy nie powinien
się go bać. Jednak jak sam stwierdził, jego instynkt samozachowawczy był w
stanie zaniku przez wieloletnie znieczulanie się horrorami i innymi masakrami
więc nie było sensu się nad tym zastanawiać. Francis może nie wyglądał
normalnie ale to akurat podobało się Evanowi. Lubił ludzi wyróżniających się,
mających swój własny styl.
Po rozpatrzeniu tych argumentów, postanowił dać szansę
nowemu. Swoją irytację wobec niego wytłumaczył sobie tym, że w sumie nikt się
nim nie interesował, a tu nagle ktoś wchodzi do jego własnego światka, z
ubłoconymi glanami i krzyczy, że chce
się zaprzyjaźnić. Każdego chyba by to wyprowadziło z równowagi. No cóż, Evana
wyprowadziło. Jednak postanowił się przełamać i nawiązać kontakt z Frankiem.
Mimo, że zawsze twierdził, że jest typem samotnika i bez przyjaciół jest mu
świetnie, to podświadomie zawsze pragnął kogoś bliskiego, kto nie byłby jego
siostrą.
Zerknął w kierunku Franka, który siedział na drugim końcu
klasy i wtedy ich spojrzenia się spotkały. Na twarzy bruneta błądził tajemniczy
uśmieszek. Zbiło go to z tropu. Szybko odwrócił wzrok i zarumienił się lekko.
Nie miał pojęcia czemu tak zareagował. Może po prostu nie był przygotowany na
spotkanie z przenikliwym spojrzeniem bruneta. Nie zastanawiał się nad tym
dłużej bo właśnie zadzwonił dzwonek i wszyscy wybiegli pospiesznie z klasy.
Frank spakował się spokojnie i ruszył w stronę wyjścia, nie
zerkając nawet na Evana. Ten zgarnął niedbale rzeczy do torby i ruszył szybko
za brunetem. Jednak tamten zniknął mu z oczu. Czarnowłosy miał nadzieję, że
chłopak się na niego nie obraził. Mimo, że był taki oschły to nie chciał go
urazić.
Nie pozostało mu nic innego jak tylko iść pod klasę gdzie
miała się odbyć lekcja chemii. Z całego serca nie znosił tej lekcji. W sumie
interesowały go wszystkie te substancje i ich skład ale równania reakcji i tą
całą zamaskowana matematyka skutecznie go odstraszały.
Usiadł pod klasą. Pozostało jeszcze trochę czasu do lekcji.
Rozglądał się za Frankiem ale nigdzie go nie było widać. Evan doszedł do
wniosku, że jego nowy kolega nie należy do takich co łatwo odpuszczają i
prędzej czy później sam go znajdzie.
Po rozpoczęciu lekcji czarnowłosy zajął stanowisko położone
najdalej od biurka Figinsa, który ich uczył. Właśnie wyjmował podręcznik, gdy
nagle przy jego boku pojawił się Frank z szerokim uśmiecham na twarzy. Evan aż
podskoczył bo nawet nie zauważył jak chłopak wchodził do klasy.
-Mogę tu usiąść? – zapytał brunet ciągle się uśmiechając.
-Ta…Jasne.- mruknął Evan rzucając mu krótkie spojrzenie i
dalej się rozpakowując. Postanowił jednak wprowadzić swój plan w życie i
zagadać do chłopaka. Tylko jak?- Więc…przyjechałeś tu z Francji?- zapytał
nieśmiało zerkając z ukosa na chłopaka obok.
-No tak. Urodziłem się tam. Mój ojciec był Amerykaninem ale
ożenił się z Francuzką. Jednak zginęli gdy miałem pięć lat. Później mieszkałem
u babci niedaleko Paryża. Niestety ona również zmarła nie tak dawno i
postanowiono wysłać mnie do Ameryki do rodziny ze strony ojca.- Frank mówił
szybko i jakby miał tę formułkę wyuczoną na pamięć. Evana zdziwiła także
otwartość chłopaka. Przecież znali się tak krótko, a on mówił mu o jego
prywatnych i na pewno bolesnych przeżyciach.
-Można powiedzieć, że nie miałeś łatwego życie.- nic
lepszego nie przyszło czarnowłosemu do głowy.
-No tak. Ale staram się nie myślę o przeszłości. Poza tym,
nowy kraj, nowa szkoła, nowi ludzie, nowe życie.- przy tych słowach uśmiechnął
się szczerze do Evana. Mimo tak wielu smutnych chwil, cały czas pozostaje
radosny –myślał Evan. Dziwiło go to. On mimo, że wychowywał się w szczęśliwej
rodzinie nigdy nie czuł się tak szczęśliwy. Ale teraz uśmiech jego towarzysza
zaczął mu się udzielać.
-Opowiedz coś o sobie.- zaproponował Frank uważnie mu się
przyglądając.
-Cóż, to raczej nudna historia.- „przynajmniej do wczoraj”
dodał w myślach. Postanowił być równie szczery wobec Franka. Przynajmniej na
tyle, że by nie wziął go za kompletnego wariata.- Jedynym ciekawym elementem
jest to, że jako niemowlęta znaleziono nas na cmentarzu. Charlotte zaadoptowała
nas i…
-Nas? – przerwał mu Frank, patrząc na niego ciekawskim
spojrzeniem.
-No, tak. Mam siostrę bliźniaczkę. Madelain. Twierdzą, że
jesteśmy podobni, jednak ja nie widzę z nią żadnego podobieństwa. To kompletna
wariatka…
Tutaj Frank spojrzał na niego pobłażliwie. Czarnowłosy
spojrzał na niego bez zrozumienie.
-No co?
-To chyba jednak coś was łączy.- przy tych słowach
wyszczerzył się jak wariat ukazując swoje lśniące, białe i równiusieńkie zęby.-
Z ciebie też jest niezły wariat.
-Taa…dzięki.- mruknął niewyraźnie Evan i spuścił wzrok na
swoje trampki.
Brunet zachichotał i spojrzał z rozbawieniem na swojego
towarzysza.
-No już dobrze. Chyba ci przerwałem. Mów da…
W tym momencie donośny głos nauczyciela przerwał ich
rozmowę.
- Przepraszam bardzo! Ale jakby panowie nie zauważyli,
przeszkadzają mi trochę! Może najlepiej opuścicie klasę i porozmawiacie sobie z
dyrektorem?!
Chłopcy zamilkli natychmiast. Evan już chciał odpowiedzieć
nauczycielowi, że już nie będą, ale klasę chętnie opuści, jednak Frank go
uprzedził.
-Przepraszam panie profesorze, to moja wina. Zagadywałem
Evana, jednak już nie będę, jeśli panu to przeszkadza. Oczywiście mogę się udać
do dyrektora jeśli takie jest pańskie życzenie.
Wszyscy, włącznie z nauczycielem, patrzyli na niego z
zaskoczonymi wyrazami twarzy. Nikt go by nawet nie posądził o tak honorowe
zachowanie i taką grzeczność. Po prostu nie wyglądał na takiego. Podczas swojej
wypowiedzi cały czas utrzymywał intensywny kontakt wzrokowy z nauczycielem. Tamten
tylko trochę jakby się speszył, zerwał go po chwili.
-Nie, nie będzie to już konieczne. Kontynuujmy lekcję.-
powiedział jakimś beznamiętnym głosem zwracając się do reszty klasy.
Evan spojrzał na bruneta rozszerzonymi ze zdziwienia oczami.
Jeszcze nikomu nie udało się udobruchać, pana Figinsa. Jednak postanowił nie nadużywać
mocy tego cudu i nie odzywał się do Franka. Jednak tamten zapytał w pewniej
chwili.
-Może wpadniesz dziś do mnie po lekcjach?- Siedział całkiem
wyluzowany, uśmiechając się zachęcająco do czarnowłosego.- Dokończysz swoją
opowieść.
Kompletnie zaskoczył Evana tą propozycją.
-Ja…Ja nie wiem czy będę mógł. Muszę odwieźć siostrę.-
Pominął fakt, że jego siostra także miała prawo jazdy bardzo chętnie odwiozłaby
się sama do domu. Jednak on nie był pewien czy chce się spotkać z Frankiem.
-Hm…jeśli nie chcesz to po prostu powiedz.- brunet uśmiechnął
się lekko, jednak było można zauważyć rozczarowanie na jego twarzy.
-Nie- zaprotestował Evan, zanim zdarzył ugryźć się w język -
To nie o to chodzi.
-To o co? –zapytał Frank przyglądając mu się uważnie.
-No…no…Nie ważne.- Logan westchnął z rezygnacją.- Jeśli
chcesz to przyjdę.
-Świetnie! Spotkajmy się przed szkoła zaraz po lekcjach. Spokojnie,
ja nie gryzę…- przy tych słowach uśmiechnął się znowu jak szaleniec a potem przybliżył
się do czarnowłosego i szepnął mu do ucha-…ja połykam w całości.
Powiedział to takim tonem, że Evan aż pobladł. Przełknął
głośno ślinę i siedział jak sparaliżowany. Magnetyzujący głos Francisa sprawiał,
że był w stanie uwierzyć w jego słowa.
W tej chwili brunet odsunął się od niego i roześmiał na cały
głos.
Evan był zdezorientowany i zawstydzony swoim zachowaniem. Czemu
miałby się bać kolegi z klasy? Przecież to niedorzeczne. Chociaż, Frank miał w
sobie coś co niepokoiło czarnowłosego.
Po nagłym wybuchu śmiechu bruneta, pan Figins znowu zwrócił
im uwagę jednak zanim zdążył wysłać ich do dyrektora, zadzwonił dzwonek. Wszyscy
zerwali się z miejsc i nie zwracając uwagi na nauczyciela, wybiegli z klasy.
Gdy wyszli z klasy, Frank dogonił Evana i zatrzymał go.
-Posłuchaj, ja musze coś załatwić więc nie będzie mnie na
lekcjach. Ale będę na ciebie czekać punktualnie o piętnastej na szkolnym
parkingu. Sądzę, że mnie zauważysz.- uśmiechnął się tajemniczo po czym, oddalił
się szybkim krokiem w kierunku wyjścia.
Evan stał zdezorientowany na środku korytarza. Nawet się z
nim nie pożegnał…
* * * * * * * * * *
Piąty nie wiem kiedy. Ale raczej szybciej niż 4 :)
poniedziałek, 12 marca 2012
Rozdział III
I tak i oto rozdział trzeci :)
Z góry przepraszam za wszelkie błędy...
Enjoy :D
***
Po drodze
Maddy trochę się powycierała i wyglądała już normalniej. Gdy weszli do domu
usłyszeli głos matki dochodzący z salony.
-Dzieci chodźcie tu. Muszę z wami porozmawiać.-jej głos nie
zdradzał żadnych emocji.
Bliźnięta wymieniły porozumiewawcze spojrzenia.
-Coś znowu zrobiła? –zapytał szeptem Evan.
-Ja? Nic! To ty pewnie znowu coś odwaliłeś.
-Właśnie chodzi o to, że nie…
Spojrzeli jeszcze raz na siebie i ruszyli do salonu.
Charlotte siedziała na ciemnej kanapie a obok niej czarny
kot.
-Ojej jaki słodki! Skąd go masz, mamo?- krzyknęła Maddy i
już chciała podbiec do kota ale Charlotte zaszła jej drogę.
-To będzie trudniejsze niż myślałam- powiedziała po cichu-
Usiądźcie proszę i nie przerywajcie mi. To co zaraz powiem wyda się wam dziwne
i niewiarygodne, ale proszę wysłuchajcie mnie do końca.
Bliźnięta posłusznie usiadły naprzeciw matki. Nie miały
bladego pojęcia o co jej może chodzić.
-Od czego tu zacząć…-myślała głośno Charlotte- Czy wierzycie
w magię? -spojrzała wyczekująco na bliźnięta.
-No…zależy co rozumiesz przez pojęcie magii.- odezwała się
Evan- Jeśli chodzi ci o tych wszystkich magików i ich sztuczki to nie…To zwykli
oszu…
-Nie –przerwała mu matka- Chodzi mi o to czy wierzycie w
istnienie sił nadprzyrodzonych, czegoś metafizycznego…
Tu bliźnięta milczały dłuższą chwilę. Spojrzeli na siebie i
pokiwali równo głowami, bacznie obserwując matkę.
-Mamo, co chcesz nam powiedzieć? –zapytała cicho Maddy.
-Zaczekaj kochanie, zaraz przejdę do sedna sprawy.-
powiedziała spokojnie Charlotte, trochę podniesiona na duchu tym, że nie będzie
musiała przekonywać swoich dzieci o istnieniu magii.- A czy zauważyliście kiedykolwiek
jakieś dziwne rzeczy? Niespotykane stworzenia przemykające gdzieś w ciemności?
Albo czuliście jakąś niewytłumaczalną energię bijącą od kogoś lub od jakiegoś
miejsca?
Następna chwila milczenia.
-Raz, gdy miałem jakieś 10 lat, w lesie u babci widziałem
dziwne stworzenie. Było niewielkie, i wyglądało jak jakiś zmutowany królik…Miało
czerwone ślepia i długie kły jak u kota…albo wampira…Ale wtedy myślałem, że coś
mi się po prostu przewidziało. –opowiedział Evan z lekkim strachem w głosie.
-Taak…znam te stworzenia, i na pewno nic ci się nie
przewidziało.- powiedziała Charlotte- A ty Maddy?
-Ja raz widziałam człowieka którego cień jakby żył własnym
życiem…-powiedziała niepewnie, i spojrzała na matkę która zbladła po usłyszeniu
tego- Mamo wszystko w porządku?
-Tak tak...ja tylko- potrząsnęła lekko głową aby odgonić złe
myśli- Opowiesz mi o tym dokładniej ale później, dobrze?
-Ok…-Maddy nie wiedziała co tak przestraszyło jej matkę.
-Po tym co mówicie jestem już pewna, że także należycie do
Podziemia.- uśmiechnęła się nieznacznie widząc głupkowate miny swoich
przybranych dzieci- Już wyjaśniam.
Oprócz świata, który znacie czyli świata ludzi, jest jeszcze
inny świat zwany Podziemiem. Nie jest to
żaden inny wymiar czy coś w tym rodzaju. Po prostu razem z ludźmi żyją inne
istoty, istoty mityczne i magiczne.- W tym momencie oczy bliźniąt powiększyły
się ze zdziwienia.- Nie są one widziane, lub rozpoznawane przez ludzi. Istotę
magiczną może zobaczyć tylko inna istota magiczna. Czy zaczynać już rozumieć?-
spojrzała na Evana i Maddy.
-Czy to znaczy….że nie jesteśmy ludźmi?- zapytał niepewnie
Evan.
-Hm…i tu jest problem. Nie wiem kim jesteście. Ale skoro
widzieliście mieszkańców Podziemia to sami także do niego należycie. Jednak nie
zauważyłam u was jak do tej pory żadnych zdolności magicznych…-powiedziała
Charlotte zamyślając się na chwilę.
-Zaraz! Skoro wiesz to wszystko to też należysz do
Podziemia, tak? – zapytała nagle Maddy.
-Oh no tak…Cóż, jestem czarownicą.- rzekła Charlotte lekko z
uśmiechem na ustach- Tak jak wasza babcia i cała wam do tej pory znana rodzina…
-Wow! Mamy matkę czarownice! Ale ekstra! – ekscytowała się
Madelain.
„Przyjęli to zaskakująco dobrze”- pomyślała Charlotte.
Evan jednak siedział zamyślony i nie odzywał się.
-Evan, powiedz coś…-poprosiła czarownica spoglądając na
niego troskliwie.
-Nie adoptowałaś nas jak zwykłych dzieci, prawda?- powiedział
w końcu, nie spoglądając na nią.
-No tak…nie mówiłam wam tego wcześniej, bo uważałam, że nie
było takiej potrzeby. Jednak dziś pojawił się Marmeduk i…
-Kto?- zapytały jednocześnie bliźnięta.
-Oh no tak, wybaczcie mi tę gafę. Nie przedstawiłam was
sobie jeszcze.- tu zwróciła się w stronę kota który cały czas siedział przy
niej.- To jest Marmeduk, dzięki niemu was odnalazłam.- widząc zdziwione miny
swoich dzieci, Charlotte zaczęła im wyjaśniać po kolei jak trafili do jej domu.
Jak spacerowała po cmentarzu w Halloween 17 lat temu i natknęła się na
Marmeduka. Opowiedziała im o wisiorkach które noszą do tej pory. Nastała chwila
niezręcznej ciszy.
-Czemu nie powiedziałaś nam o tym wszystkim wcześniej?-
zapytała z lekkim wyrzutem Maddy.
-Bo, jak już mówiłam, uznałam, że nie będzie to konieczne.
Jeszcze do dziś miałam nadzieję, że zostaniecie normalnymi nastolatkami.- tu
westchnęła smutno- Jednak odwiedził mnie dziś Marmeduk i poinformował (nie
pytajcie na razie jak), że czas najwyższy zapoznać was z waszą przeszłością.
-Czemu akurat teraz? –zapytał Evan, patrząc na kota o
nienaturalnie zielonych oczach.
-Bo w Podziemiu zaczynają dziać się dziwne rzeczy…To znaczy
dziwniejsze niż zazwyczaj.-odpowiedziała Charlotte- Równowaga światów jest
zachwiana. Coraz więcej mieszkańców Podziemia miesza się w sprawy ludzi i na
odwrót. Istnieje legenda, że równowagę przywróci istota zrodzona ze
światła i ciemności. Jak dotąd istota te nie odnalazła się, a stosunki między
ludźmi i stworzeniami magicznymi robią się coraz groźniejsze. Dlatego doszliśmy
razem z Marmedukiem do wniosku, że musimy wam o wszystkim powiedzieć abyście w
razie czego wiedzieli jak się bronić.-czarownica uśmiechnęła się do nich lekko-
Może i nie jestem waszą biologiczną matką ale troszczę się i martwię o was tak
samo.
Podeszła do bliźniąt i mocno je przytuliła.W tym momencie była stuprocentowo szczera. Kochała bliźnięta jakby były jej własnymi dziećmi. W tym momencie strasznie się o nie bała, bo nadal nie wiedziała kim są, a w Podziemiu sytuacja stawała się coraz bardziej niestabilna.
-Kocham was- szepnęła Charlotte a kilka łez spłynęło po jej
policzkach.
-My ciebie też- szepnęli jednocześnie Evan i Maddy, wtulając się w jej ramiona.
Czarownica oderwała się po chwili od swoich dzieci i
zwróciła się do kota.
-Masz rację mój drogi…-powiedziała poważniejąc trochę.
-Co? O co chodzi?- zapytała zdezorientowana Maddy – I jak wy
się porozumiewacie?
-No cóż, Marmeduk jak na pewni zauważyliście nie jest
zwykłym kotem, w sumie to on w ogóle nie jest kotem. To czarnoksiężnik
uwięziony w postaci kota. Zachował część swojej mocy dzięki czemu może się ze
mną porozumiewać telepatycznie.
-To czemu my go nie słyszymy? –zapytał zaciekawiony Evan.
-Najprawdopodobniej dlatego, że macie jeszcze słabo
wyszkoloną wrażliwość na magię. Jest to tak zwany Wzrok. Niektórzy ludzie też
są nim obdarzeni ale zdarza się to niezwykle rzadko. Wy się z nim urodziliście
ale jest on słabo wykształcony z powodu tego, że do tej pory nie mieliście
pojęcia o istnieniu Podziemia.
-Ciekawe czyja to wina…-burknęła pod nosem Maddy.
-Kochanie, nie miej mi tego za złe. Chciałam was chronić.
Podziemie wcale nie jest takie fajne. Owszem, są tam cudowne istoty ale są także
stworzenia mroczne i przepełnione złem.- przy wspomnieniu o nich Charlotte
skrzywiła się.- Chociaż ja też zauważam teraz minusy tego, że powiedziałam wam
o wszystkim tak późno. Będę musiała was wszystkiego nauczyć w ekspresowym
tempie.
Był to pewien problem dla czarownicy. Wymyśliła, że będzie
prowadzić pewnego rodzaju lekcje dla bliźniąt. Pomoże im wykształcić Wzrok i
nauczy wszystkiego co powinny wiedzieć o Podziemiu, rządzących nim prawach i
jego mieszkańcach. Z zamyślenia wyrwał ją głos syna.
-Ale nadal nie oświeciłaś nas co ci powiedział Marmeduk.
–trafnie zauważył Evan.
-Oh, no tak…Otóż dzięki niemu, jak już wam mówiłam
odnalazłam was. Miał on rozkaz pilnowania was i dbania o to żeby nic się wam
nie stało. No i w końcu żebyście trafili w dobre ręce. Niestety, Marmeduka wiąże
bardzo mocne zaklęcie przez które nie może nikomu wyjawić kim byli wasi
biologiczni rodzice, a co za tym idzie,
kim wy jesteście.- Charlotte spuściła wzrok.- Ponoć chcieli, żebyście odkryli
to sami.-znów spojrzała na nich.- Marmeduk wtedy przypomniał mi, że nie wiemy
nawet jakie posiadanie zdolności.
Bliźnięta spojrzały na siebie zaskoczone.
- J-jakto? Jakie zdolności?- spytał niepewnie Evan.
-Może łatwiej będzie wam to pojąc jak nazwę je
„supermocami”- odpowiedziała z uśmiechem czarownica.- No ale cóż, pojawiają się
one bardzo różnie. Więc nie martwcie się, kiedy przyjdzie pora, same się
ujawnia. A wtedy zajmiemy się ich szkoleniem.
Bliźnięta spojrzały na siebie a potem na matkę z lekkim
przestrachem. To było trochę za dużo wrażeń jak na jeden raz. Najpierw
dowiadują się, że istnieje magia a ich matka jest czarownicą, zaraz potem, że
sami nie są ludźmi i mają się u nich ujawnić jakieś zdolności. Od tego natłoku
informacji kręciło im się w głowie. Maddy jednak szybko otrzeźwiała i zapytała:
- Skoro nie jesteśmy ludźmi i mamy mieć jakieś zdolności to
musimy chodzić do szkoły? –nadziej w jej głosie była prawie widoczna gołym
okiem.
-Ależ oczywiście! Cóż za niemądre pytanie. –odparła szybko
Charlotte- Ja jestem pełnoprawną czarownicą z poważanego rodu a też normalnie
chodzę do pracy i po zakupy.
Co prawda praca Charlotte polegała na tym, że powadziła
malutki sklepik z przedmiotami magicznymi i ziołami niedaleko centrum ale
przecież to też praca. Nawet jeśli to zwykła przykrywka dla magazynu
przedmiotów magicznych.
-Naprawdę?- oczy Maddy aż iskrzyły ciekawością- Z jakiego
rodu? A pokażesz nam jakieś zaklęcia? Masz jakąś magiczną księgę? A latającą
miotłę? Nauczysz mnie nią latać? A co z eliksirami? Znasz jakiś przepis na
eliksir miło…
-No już już, dość! –przerwała jej matka- Na to jeszcze
będziemy mieli czas później. Teraz idźcie już do siebie. Jutro macie szkołę!
–uśmiechnęła się trochę złośliwie.
-Ale naprawdę musimy?- spróbował jeszcze raz Evan.
-Tak! I nie ma więcej gadania! Na górę!
Bliźnięta wielce niezadowolone powlokły się do swoich pokoi.
Były bardzo zmęczone.
Rodzina Loganów mieszkała w sporym, starym domu na
przedmieściach. W sumie to nie były przedmieścia tylko sam koniec miasta, gdzie
kończyła się cywilizacja a zaczynała natura. Dom był porośnięty bluszczem a
wokół niego stało kilka potężnych drzew.Za nim płynął niewielki strumyk
oddzielający ogród od zielonego lasu. Charlotte zabraniała bliźniętom do niego
wchodzić bo wiedziała co może na nie tam czyhać.
Evan miał swój pokój na poddaszu. Właściwie był to strych.
Odkrył go jak miał 12 lat i od razu powiedział mamie, że chce mieć tam swój
pokój. Pomieszczenie nie było duże. Od wschodniej strony było duże okrągłe okno
z witrażami. Przedstawiały różne baśniowe stworzenia takie jak elfy, nimfy czy
jednorożce. Evanowi zawsze się one podobały, ale teraz uświadomił sobie że
istoty które przedstawiały, prawdopodobnie istnieją. Dziwnie się z tym uczuł.
Przy tym właśnie oknie zawsze rysował. Siadał na szerokim parapecie i
obserwując otocznie za oknem tworzył. Wiele ścian pokoju było pozalepianych
jego pracami oraz plakatami zespołów. Naprzeciw okna stało duże łóżko, na
którym zawsze panował bałagan.
Chłopak podszedł do wysokiego lustra wiszącego na jednej ze
ścian. Przyjrzał się sobie doszukując się jakiś zmian. Nie tak dawno usłyszał,
że prawdopodobnie nie jest człowiekiem. Więc kim jest? To pytanie wirowało mu w
głowie jak motyl w klatce. Odpowiedzi doszukiwał się w swoim odbiciu. Jednak
nie zauważył nic niezwykłego. Widział tego samego wysokiego, jak na jego gust,
za chudego chłopaka z przydługimi, kruczoczarnymi włosami i nierówną grzywką
opadającą na zielone oczy. Żadnych szpiczastych uszu, rogów ani skrzydeł. Nie
pasował jakoś do tego świata o którym mówiła im matka. Chociaż z drugiej
strony, ona też wyglądała normalnie. Może była trochę zwariowana i lubiła się
barwnie ubierać ale to nie czyniło z niej jeszcze magicznej istoty. W sumie
nigdy nie widzieli żeby ich matka posługiwała się czarami. Owszem, widzieli
różne zioła i proszki jakich używała i handlowała w sklepiku ale myśleli, że to
zwykłe zielarstwo.
Evan opadł ciężko na łóżko. Miał kompletny mętlik w głowie.
Czary, magia, Wzrok, czarnoksiężnik zamieniony w kota, przepowiednia,
Podziemie, mroczne istoty, zachwiana równowaga, matka-czarownica i na dodatek
jakieś nie ujawnione moce…To było za dużo jak na jego nerwy…
-Chyba dziś nie zasnę…-powiedział sam do siebie leżąc na
łóżku i patrząc bezmyślnie w sufit.
W tym czasie, piętro niżej, Madelain miała podobny chaos w
głowie. Zastanawiała się jakie to mogą być zdolności o których mówiła ich
matka. Od dziecka chciała latać. Ale nie zauważyła żeby wykazywała jakieś
zdolności tego typu.
Myślała także nad tym czy jej mama zgodzi się aby zgłębiała
tajniki magii. Od dziecka interesowała się okultyzmem i tym podobnym, ale
traktowała to raczej jako zabawę. Teraz gdy była już pewna, że magia istnieje
bardzo chciała nauczyć się nią władać. Postanowiła poprosić o to matkę. Już
snuła domysły jakby to było fajnie rzucać uroki i sporządzać eliksiry. Tak
przynajmniej Maddy myślała, że to właśnie robią czarownice.
Wszystkie te nowości i wiadomości przyjęła lepiej od brata.
Zawsze była silniejsza psychicznie od niego. Potrafiła przystosować się do
każdej sytuacji. Wiele razy umiejętność ta pomogła jej przetrwać w trudnych
momentach.
Madelain leżała jeszcze przez chwilę na łóżku rozmyślając o
swojej przyszłości związanej z magią. Jednak doszła do wniosku, że jutro mimo
wszystko musi iść do szkoły i wolała się wyspać. Nazajutrz także miała mieć
lekcję z panem Blake’em. Aby więcej nie narażać się na takie dziwne spotkania
jak te dzisiejsze w bibliotece, postanowiła wziąć się za naukę, żeby nowy
nauczyciel nie mógł się do niczego przyczepić. Nadal coś Maddy w nim nie
pasowało. Był za miły…
Wszelkie komentarze MILE widziane ^^
piątek, 9 marca 2012
Rozdział II
Trochę dłuższy, i ciut ciekawszy, mam nadzieję :)
Enjoy
Bliźnięta dojeżdżały do liceum starym vanem matki. Może i
miał swoje lata ale posiadał także swój urok, no i tylko do niego można było
zapakować latającą miotłę Charlotte, ale o tym jej dzieci nie wiedziały.
Evan prowadził a Maddy nie
odzywała się do niego, będąc w dalszym ciągu obrażoną za jego poranne uwagi na
temat jej włosów. Mimo tych wszystkich kłótni i uszczypliwych uwag, rodzeństwo
bardzo się kochało i wiedzieli, że mogą na sobie nawzajem polegać. Evanowi
zaczęło ciążyć to milczenie dlatego zaczepił siostrę.
-Naprawdę ładnie ci w tym
kolorze, Mad.-powiedział nie spuszczając oczu z drogi.
-Serio?- zapytała zdziwiona
dziewczyn i spojrzała na niego uważnie.
- No serio serio…Też bym
sobie zrobił jakiś szalony kolorek, ale wtedy to już na bank by mnie zatłukli
w szkole.- Przy ostatnim zdaniu uśmiech na twarzy chłopaka osłabł.
-Znowu ci dokuczają?-
zapytała z troską w głosie- Niech ja ich tylko dorwę…Znowu Thomas i ta jego
banda debili?!
-Co? Nie, nie ważne…To nic
poważnego. Chociaż swoją droga chciałbym kiedyś zobaczyć jak dajesz im
popalić.- ta myśl poprawiała trochę humor Evenowi.
Maddy widząc, że brat nie
chce o tym rozmawiać, nie drążyła dalej tematu.
Jedynie ona wiedziała o jego problemach w
szkole. Gdy został po raz pierwszy pobity, to ona znalazła go w szkolnej
łazience z zakrwawioną twarzą. Od tamtej pory wspierała go w każdej sprawie a
on ją. Madelain też nie miała za wielu przyjaciół w szkole. Miała o tyle lepiej
od brata, że nie została nigdy pobita. Wszyscy, z niewiadomych przyczyn, albo
bali się bliźniąt i woleli się do nich nie zbliżać, albo też, dokuczali im z byle powodu. Tak,
nasi bohaterowie byli w szkole uważani za loserów, ale mieli to w głębokim
poważaniu. Oboje uważali, że gdyby nie mieli siebie, już dawno załamali by się
nerwowo. Jednak zawsze mogli się do siebie zwrócić i wiedzieli, że to drugi zawsze im pomoże i wyciągnie z tarapatów.
Rodzeństwo nie chodziło do
tej samej klasy. Evan wybrał profil artystyczny i przez to miał dodatkowe
godziny plastyki i historii sztuki. Maddy nie wiedziała co chciałaby w życiu
dalej robić więc nie wybrała żadnego profilu. Często, gdy jej brat kończył
zajęcia później od niej, chodziła do biblioteki i tam czekając na niego,
zagłębiała się w lekturze najróżniejszych książek. Tak też miało być i dziś.
Bliźnięta rozstały się przy
głównym wejściu szkoły i każde z nich udało się do swojej klasy. Evan zaczynał
od biologii a Maddy właśnie miała mieć lekcję z literatury. Bardzo lubiła ten
przedmiot ale stary pan Hogg, który go nauczał, odbierał jej całą przyjemność z
nauki. Nie był bardzo surowy, ale miał strasznie nużący głos i zero „polotu”
jak to określała Madelain. W ogóle nie wczuwał się w dzieła które przerabiali.
Ale dziś dziewczyna była pełna entuzjazmu, gdyż właśnie od tego roku pan Hogg
przeszedł na emeryturę i lekcje miał prowadzić nowy nauczyciel. Maddy była w
połowie drogi do klasy gdy zadzwonił dzwonek. Nie chciała się spóźnić dlatego
ruszyła biegiem w kierunku klasy. Mało brakowało a wywróciłaby się na
zakręcie. W końcu dotarła do klasy i wpadła do niej gwałtownie otwierając
drzwi. Wszyscy uczniowie siedzieli już na swoich miejscach ale nauczyciela nie
było nigdzie widać. Jedynie jakiś chłopak stał na tyle klasy i chyba szukał
czegoś w szafce. Jednak Maddy zignorowała go i odetchnęła z ulgą, że nie będzie
miała zaznaczonego spóźnienia. Zignorowała także dziwne spojrzenia kolegów i
koleżanek z klasy. Pewnie chodziło im o jej nową fryzurę. Olała to. Usiadła niespiesznie
na w wolnej ławce na końcu i wyciągnęła książki. Na tablicy zauważyła napisane
ładnym i kaligraficznym pismem imię i nazwisko, „Elwood Blake”. „Tak pewnie
nazywa się nasz nowy nauczyciel. Dziwnie.”- pomyślała. W klasie było ta jakby
za cicho, trochę ją to zdziwiło.
Nagle usłyszała za sobą
głęboki męski głos.
-Miło, że zaszczyciła nas
pani swoją obecnością. Pani godność?
Maddy aż podskoczyła na
krzesełku. Szybko się odwróciła i zobaczyła, że osobą która do niej mówiła, był
ten sam chłopak którego zignorowała na początku. Zaskoczył ją jego oficjalny
ton
-Ee…Maddy, ym to znaczy
Madelain Logan. –strasznie się jąkała.-A pana? –zapytała po chwili.
-Jestem Elwood Blake, i przez
najbliższy rok będę prowadził lekcję literatury.- opowiedział spokojnie.
Maddy zaczerwieniła się i
spuściła wzrok. Nie miała bladego pojęcia, że może być on jej nauczycielem.
„Ile w ogóle on ma lat? Nie jest za młody na nauczyciela?!”- myślała
dziewczyna.
-Ee…aha.- na nic bardziej
elokwentnego nie było jej teraz stać. Bała się mu spojrzeć w oczy. Mężczyzna uśmiechnął
się tylko i idąc w stronę tablicy rzucił cicho:
-Ładny kolor.
Dziewczyna natychmiast opadła
na siedzenie i zasłoniła się książką gdyż momentalnie jej twarz przybrała barwę
jej włosów. „Nie ma co, świetne pierwsze wrażenie”- myślała. Do końca lekcji
mało uważała co mówi jej nowy nauczyciel, ale ciągle go obserwowała. Teraz
mogła mu się lepiej przyjrzeć. Wyglądała na jakieś 20, może 21 lat. Był wysoki
i szczupły. Miał długie, sięgające prawie połowy pleców, ciemnoblond włosy
związane w niski kucyk. Nosił okulary w cienkich oprawkach, które często
zdejmował podczas gdy opowiadał o jakiejś książce. Możliwe że był to jakiś tik
nerwowy. Tak, to też Maddy wychwyciła. „Hm…całkiem przystojny…”-myślała
dziewczyna, jednak zaraz się skarciła w myślach.-„Nie, nie, nie. To twój
nauczyciel! Ogarnij się dziewczyno!” Zagłębiła się w podręczniku jednak nie
miała zielonego pojęcia o czym mówią. Co rusz spoglądała na nowego nauczyciela.
Nie zauważyła nawet gdy zadzwonił dzwonek. Ocknęła się dopiero gdy wszyscy
zaczęli wychodzić z klasy. Szybko zgarnęła swoje rzeczy do torby i już szła do
wyjścia ale ktoś złapał ją za ramie. Obróciła się gwałtownie i zobaczyła, że to
pan Blake ją zatrzymał. Czym prędzej puścił jej ramie i poprosił aby została na
chwilę.
-Nie zauważyłem żebyś coś
notowała. Wszystko w porządku?- spojrzał na nią uważnie. Jego nienaturalnie
niebieskie oczy wręcz przeszywały spojrzeniem. Madelain zmieszała się i szybko
spuściła wzrok na swoje, zniszczone, czerwone trampki.
-Ym…tak. W jak najlepszym.-
odpowiedziała cicho.
-Wiesz chociaż co dziś
przerabialiśmy?
-Ja…ymm…Ja naprawdę…- zaczęła
się tłumaczyć ale nauczyciel jej przerwał.
-Eh…Nie chce żebyś narobiła
sobie zaległości już na samym początku. Zresztą widziałem, że w poprzedniej
klasie miałaś bardzo dobre oceny z tego przedmiotu.-zmieszał się trochę.- Mam
dziś coś do zrobienia w bibliotece, jeśli byś chciała mógłbym ci pomóc z
dzisiejszym zadaniem domowym…Wiem, że nie powinienem pierwszego dnia zadawać
tak dużej pracy domowej no ale tak jakoś wyszło…
To Maddy zbiło z tropu. Nie
miała pojęcia, że było coś zadane. A na dodatek nie ma się jak wykręcić bo też
miała iść po lekcjach do biblioteki.
-Ja, nie wiem czy będę miała
dziś czas…-odpowiedziała zerkając na nauczyciela.
-Rozumiem. Jakby co, to wiesz
gdzie mnie szukać. Prawdopodobnie będę w dziale archiwum.- odpowiedział. Maddy
wydawało się, że słyszy w jego głosie jakby nutkę zawiedzenia, ale musiało się
jej tylko wydawać.
-Dobrze. Mogę już iść?-
zapytała.
-Tak tak, oczywiście.- odparł
pośpiesznie, machając ręką.
-Dowidzenia.-pożegnała się
wychodząc z klasy.
-Do zobaczenia, Madelain
Logan.- odpowiedział jej Blake odprowadzając ją wzrokiem.
Reszta lekcji dziewczyny minęła normalnie. Koniec zajęć
zbliżał się coraz większymi krokami. Maddy nie wiedziała co ma robić. Jej brat
kończył dwie godziny później niż ona i nie miała jak wrócić do domu sama. Do
biblioteki nie miała ochoty iść bo tam mogłaby się natknąć na pana Blake'a.
Mogłaby iść do pobliskiej kawiarenki ale o tej porze będą tam tłumy ludzi ze
szkoły. Na siedzenie z nimi i wysłuchiwanie szeptów za plecami tym bardziej nie
miała ochoty. Z dwojga złego wybrała bibliotekę. No bo jakie jest
prawdopodobieństwo, że natknie się na swojego nowego nauczyciela w wielkiej
bibliotece, zwłaszcza, że on ma być w dziale archiwum, który znajduje się w
zupełnie innej części budynku niż działy interesujące Maddy.
Tak więc zaraz po ostatniej
lekcji udała się w stronę gmachu biblioteki. Po drodze zaszła do sklepu i
kupiła pokaźnej wielkości paczkę żelek, którą miała zamiar przemycić między
regały pełne książek. Gdy już wchodziła po schodach prowadzących do wejścia
biblioteki poczuła wibracje w kieszeni. SMS.
„Zostanę na jeszcze jedną
godzinę malarstwa. Nie pogniewasz się? Ev.”
Maddy westchnęła tylko.
Normalnie nie miałaby nic przeciwko jeszcze jednej godzinie w bibliotece gdyż
była prawdziwym molem książkowym, chociaż nie wyglądała. Ale świadomość, że
może natknąć się na swojego nauczyciela odbierała jej całą przyjemność. Mimo to
nie miała wyjścia bo chciała żeby jej brat spełniał się artystycznie dlatego
odpisała tylko:
„ok.”
Gdy weszła do środka, skinęła
na powitanie starszej kobiecie w recepcji i ruszyła szybkim krokiem w stronę
działu z horrorami. Właśnie od tego chciała dziś zacząć. Trochę makabry i
dreszczyku na poprawę humoru. Skręciła w odpowiednią alejkę, wybrała książkę i
przeszła jeszcze kawałek dalej aby nikt jej nie przeszkadzał. Usiadła po
turecku miedzy wysokimi regałami i wyjęła po cichu paczkę żelek. Zaczęła
czytać. Co prawda wzięła pierwszą lepsza książkę ale okazało się, że była
całkiem dobra. Dużo krwi i masakry, tego właśnie potrzebowała.
Kończyła następny rozdział i
drugą połowę żelek gdy nagle tuż przed nią wyrosła para męskich butów.
Spojrzała w górę by poznać ich właściciela i mało się nie zadławiła. Oto przed
nią stał nie kto inny tylko pan Blake z cwanym uśmieszkiem na twarzy.
-Czy pani nie wie, że nie
można tu jeść?- zapytał ale uśmiech wciąż nie schodził z jego twarzy.
-Ja…oczywiście że wiem. Ja
tylko…-znowu zaczęła się jąkać. Zaczynało ją to denerwować. Zawsze była pewna
siebie i otwarta ale przy tym mężczyźnie język odmawiał jej posłuszeństwa.
-Dobrze, dobrze. Nikomu nie
powiem. To będzie nasza mała tajemnica.- uśmiechnął się szarmancko i puścił do niej oko.
Maddy zarumieniła się i
posłała mu słaby uśmiech.
-Dziękuje.-bąknęła pod nosem.
-Ale nic cię nie
usprawiedliwia z tego, że mnie okłamałaś.-powiedział Blake trochę surowszym
tonem.
-Ja przepraszam, chyba
faktycznie nie mam nic na swoje usprawiedliwienie.- spuściła wzrok na książkę
która leżała na jej kolanach.
-Mogłaś od razu mi powiedzieć, że wolisz horrory od dramatu romantycznego.- odpowiedział jej na powrót lekkim
tonem. Usiadł naprzeciw niej.
-Szczerze powiedziawszy to
nie miałam pojęcia, że dziś na lekcji przerabialiśmy jakiś dramat.-speszyła
się. Znowu.
Pan Blake zaśmiał się krótko.
Zwróciło to uwagę Maddy i spojrzała na niego. Uważała, że ma on uroczy śmiech.
Przyjrzała mu się uważnie.
-Przepraszam za moją
ciekawość, ale czy nie jest pan trochę za młody na nauczyciela?- zapytała
trochę pewniejsza siebie.
-Trochę tak. Z powodu
wcześniejszego zakończenia studiów z dobrymi wynikami dopuszczono mnie już do
pracy- uśmiechnął się do niej miło.- To moja pierwsza praca. Mam nadzieję, że dobrze mi dziś poszło. Ale nadal dziwnie
się czuję gdy osoby niewiele młodsze ode mnie zwracają się do mnie per „pan”.
Może więc przejdziemy na ty?
Zaskoczył tym pytaniem
Madelain.
-Ja…Nie wiem czy to
wypada…Nadal jest pan moim nauczycielem…
-Phi…Nie wyglądasz na taką co
przejmuje się tym co wypada a co nie.
Stwierdzeniem tym oburzył
trochę dziewczynę. Co on może o niej wiedzieć? Nawet jeśli miał po części rację…
-Oh doprawdy?! A po czym tak
pan sądzi?- zapytała trochę głośniej niż zamierzała.
-Hm…chociażby po twoim
dzisiejszym zachowaniu na początku lekcji…no i po twojej fryzurze oraz tych
wszystkich kolczykach.- tu zerknął na jej twarz i odgarnął z niej jeden zabłąkany płomienny
kosmyk.
Maddy oblała się rumieńcem.
Sama nie wiedziała dlaczego tak reaguje. Fakt, uważała że jej nauczyciel jest przystojny, ale nadal był tylko jej nauczycielem!
-To jak? Skończymy z tym
„pan” ?- zapytał zabierając dłoń od jej włosów.
-No…Dobrze…-odpowiedziała
niepewnie.
Blake poderwał się
zaskakująco szybko na równe nogi. Maddy także to uczyniła. Mężczyzna wyciągnął
ku niej dłoń i skłonił się.
-Elwood Blake, bardzo mi
miło.
-Madelain Logan. Mi również
miło.- odpowiedziała dziewczyna lekko dygając aby dopełnić „rytuału” , jednak
dziwnie to wyglądało ze względu na to, że miała wysokie do pół łydki glany i
długą, szeroką czarną bluzę. Więc bynajmniej, nie wyglądała elegancko.
Elwood uśmiechnął się do niej
szeroko ukazując swoje równe i białe zęby.
-No to może powiesz mi co tak
czytasz?
-Ee…taki tam horror. Całkiem
niezły ale czytałam lepsze.- powiedziała podnosząc książkę z ziemi.- A czego
pa…ty tutaj szukałeś? Jeśli można wiedzieć oczywiście.
Mężczyzna zawahał się chwilę.
Chyba po raz pierwszy Maddy widziała zawahanie na jego twarzy.
-Ja…jak już mówiłem ci w
szkole, miałem tu coś do zrobienia. –odparł szybko. Jak na jej gust, za
szybko.
-Ale mówiłeś, że w dziale
archiwalnym, który znajduje się w drugim kierunku.- słusznie wytknęła mu Maddy,
pilnie mu się przyglądając.
Mężczyzna skupił na niej swój
wzrok. Poczuła się nieswojo pod ciężarem jego spojrzenia. Kolor jego
tęczówek i to w jaki sposób na nią patrzył, sprawiał, że czuła się jakby mógł
przejrzeć ją na wylot.
-To prawda.- odparł po
chwili.- Ale usłyszałem szeleszczenie opakowaniem od żelek i postanowiłem
sprawdzić kto tak bezwstydnie łamie prawo biblioteczne.- odrzekł, a na jego
twarzy wymalował się rodzaj triumfu.
Madelain nie za bardzo mu
uwierzyła. Ale wolała zostawić ten temat.
-No dobrze. Powiedzmy, że ci
wierzę.- spojrzała na zegarek.- O cholera! To znaczy, yyy…o kurcze! Musze już
iść. Dowidzenia!- krzyknęła chwytając swoją torbę i wymijają nauczyciela
pobiegła w stronę wyjścia. Była już spóźniona. Evan wkurzy się jak jej nie będzie
pod szkołą.
Blake został sam pomiędzy
regałami. Po tej intrygującej dziewczynie została mu tylko pusta paczka po
żelkach…
***
Madealain
idąc szybkim krokiem zastanawiała się nad tym co wydarzyło się w bibliotece.
Swojego nowego nauczyciela znała zaledwie kilka godzin a już byli na ty.
Dziwnie się z tym czuła. Przeleciało jej nawet przez myśl, że może Blake jest
jakimś zboczeńcem który chce ją wykorzystać. Chociaż jak dłużej nad tym
pomyślała to chyba nie miałaby nic przeciwko. Skarciła się za takie myśli.
-Co z tego, że przeszłam z
nim na ty? Pewnie robi tak ze wszystkimi uczniami.-mamrotała pod nosem idąc
ulicą.- Przecież naprawdę jest młody…Ja też czułabym się niezręcznie gdyby ktoś
tylko parę lat młodszy zwracał się do mnie tak oficjalnie. Pewnie chce mieć
jedynie dobry kontakt z uczniami. To dobrze o nim świadczy.
Po wyciągnięciu takich
wniosków Maddy uśmiechnęła się sama do siebie. Myślała, że wszystko sobie
wyjaśniała i uporządkowała. Nie lubiła mieć „bałaganu” w głowie, źle się wtedy
czuła zarówno psychicznie jak i fizycznie. Myślała że to normalne, gdy kogoś
boli głowa lub traci oddech od natłoku myśli lub gdy nie radzi sobie z jakimiś
problemami. Ona właśnie tak miała.
Gdy już dochodziła do
szkolnego parkingu jeszcze jedna sprawa związana z Elwoodem nie dawała jej
spokoju. Mianowicie jego oczy i sposób w jaki na nią patrzył.
Tak jakby znała ją od dawna.
W bibliotece poczuła to wyraźnie. Nie traktował jej jak uczennice. Maddy nie
potrafiła tego wytłumaczyć ale niepokoiło ją to trochę.
Właśnie dochodziła do
samochodu, w którym siedział już Evan, gdy zaczęło padać. Ruszyła biegiem ale i
tak czuła jak mokre kosmyki włosów przylepiają się jej do twarzy. „Świetnie,
zaraz będę wyglądać jakby ktoś oblał mnie czerwona farbą”- pomyślała. I
faktycznie, spływająca farba z jej włosów zostawiła na jej twarzy czerwone
stróżki wyglądające niczym krew. Gdy wsiadła do samochodu, jej brat aż
podskoczył.
-Jezu, co ci się stało?!
–krzyknął.
-O rany…To tylko farba do
włosów.- odparła zrezygnowana przeglądając się w małym lusterku.- Wyglądam
jakby ktoś wbił mi siekierę w głowę i teraz krew mi ściekała po twarzy, co nie?
– zapytała z szeroki uśmiechem na ustach.
-No, trochę tak- Evan zaśmiał
się. Oni naprawdę byli dziwni.- Zapinaj pasy i uważaj żebyś nie zachlapała
siedzeń, mama by nas zabiła.
-Sorry za
spóźnienie…-powiedziała Maddy gdy Evan odpalił silnik.
-Spoko Mad, nic się nie
stało.- posłał jej lekki uśmiech.
Mam nadzieję, że nie było za dużo błędów |D
czwartek, 8 marca 2012
Rozdział I
I oto rozdział pierwszy :) Krótko i nudno ale cóż, potraktujcie to jako swoiste wprowadzenie do akcji :) (Możliwe literówki |D )
Enjoy :D
Enjoy :D
Charlotte
siedziała w kuchni pijąc gorącą herbatę i obserwując świat za oknem. Lubiła te
kilka chwil spokoju przed trudem dnia codziennego.
-Wyłaź z łazienki ty parszywy
idioto! I tak nic ci nie pomoże na tą krzywą twarzą!
-Zamknij się! Ty też
zajmujesz łazienkę na dobre 3 godziny a efektów nie widać!
-Grr…A żeby cię! Jak
wyjdziesz to już nie żyjesz! Przysięgam!
-Aha! Czyli lepiej dla mnie będzie jak
nie wyjdę, tak? Ha ha ha…To sobie trochę poczekasz pod tymi drzwiami…
Właśnie, kilka, bardzo
krótkich, chwil przed koszmarem dnia codziennego…Charlotte dalej nie mogła uwierzyć jak szybko bliźniaki urosły.
Wydawało się jej jakby jeszcze wczoraj przyniosła je z cmentarza (jakkolwiek
dziwnie to brzmi). Teraz mieszkała pod jednym dachem z dwójką rozwydrzonych
nastolatków…
Kobieta kończyła już drugą
filiżankę herbaty gdy usłyszała odgłos zbiegających po schodach koni…a nie, to
tylko jej córka, Madelain. Była bardzo żywa i energiczna a co za tym idzie
porywcza i zwariowana. Tak i tym razem, wpadła do kuchnia jak burza, burknęła
ciche „dzień dobry” do matki, chwyciła w locie kanapkę i pobiegła pędem z powrotem na górę
bo właśnie jej brat wyszedł z łazienki. Drugi z bliźniąt, Evan, był zupełnym
przeciwieństwem Maddy. Spokojny, opanowany i małomówny. Co nie znaczy, że był
taki cały czas. Miewał wybuchy gniewu i gdy tylko uważał sprawę za dość ważną,
odważnie wypowiadał swoje poglądy. Jednak wśród obcych dalej był nieśmiały i
milczący.
Chłopak schodząc na dół minął
się z siostrą na schodach. Ta tylko pokazała mu język i szybko pobiegła do
łazienki.
-Jak dzieci…-powiedziała
Charlotte kręcąc głową.
-To ona zachowuje się jak
rozwydrzony bachor.- odparł Evan z naburmuszoną miną.
-W tym roku kończycie 18 lat,
to chyba do czegoś zobowiązuję, nie sądzisz?- powiedziała z lekkim śmieszkiem. Uwielbiała się z nimi droczyć.
-Oj mamo…Daruj już sobie.
Takie teksty to raczej do Maddy, nie do mnie.
-No już dobrze, dobrze…Tak
tylko się droczę. A teraz pośpiesz się. Chyba nie chcesz się spóźnić pierwszego
dnia szkoły, dziś twój pierwszy dzień jako trzecioklasisty!- powiedziała
entuzjastycznie- Nie cieszysz się?
- Nie bardzo…Dla mnie nie
robi to większej różnicy.-powiedział spuszczając wzrok.
Faktycznie Evan nie był zbyt
lubiany w szkole. Zawsze sam, ze słuchawkami na uszach i szkicownikiem w ręku.
Nie raz słyszał przykre uwagi na swój temat, kilka razy zdarzyło się też, że go
pobili, ale on nic nie mówił matce i wykręcał się jakimiś wymówkami, nie chcąc
jej martwić.
Jednak Charlotte nie była
taka głupia i już od dawna czuła, że coś się dzieje. Czarownicy nie oszukasz.
Nie chciała jednak naciskać na syna i czekała, aż sam zdecyduje się jej o
wszystkim powiedzieć. Wiedziała, że tak naprawdę jest silny i poradzi sobie.
-Madelain Logan! Proszę się
pospieszyć i niezwłocznie stawić się na dole w kuchni! -krzyknęła w stronę
schodów.
-Już idę, generale!
Zaraz było słychać dudnienie
ciężkiego obuwia po schodach. Gdy tylko Maddy stanęła w kuchni reszta rodziny
nie udawała zdziwienia na jej widok.
-Kochanie, możesz mi wyjaśnić przyczynę zmiany koloru włosów?- spytała Charlotte wymownie patrząc na krwisto-czerwoną czuprynę córki.
-Kochanie, możesz mi wyjaśnić przyczynę zmiany koloru włosów?- spytała Charlotte wymownie patrząc na krwisto-czerwoną czuprynę córki.
-Chciałam coś zmienić, wiesz,
tak w związku z ostatnią klasę i w ogóle.-powiedziała trochę się rumieniąc i
spuszczając wzrok bo mimo, że była bardzo pewna siebie, wobec matki zawsze zachowywała
się skromnie i z należytym szacunkiem.
-Nie no ja nic nie mówię.
Całkiem ładnie ci w tym kolorze…- Powiedziała Charlotte uśmiechając się
szczerze i przeczesując palcami nowa fryzurę córki.
-Dzięki mamo, wiedziałam że
nie będziesz robić problemów!- zawołała radośnie Maddy przytulając się do
matki.
-A nie będą robić problemów w
szkole? –zapytała podejrzliwie Charlotte.
-Nie sądzę, od dawna już nie
zwracają uwagi na mój wygląd. I bardzo dobrze.-powiedziała Maddy, szczerząc
się.Przestali to robić gdy przekłuła sobie wargę, brew i uszy w kilku miejscach.-A ty czego się cieszysz?!- Warknęła na brata, z którego twarzy nie spływał
wredny uśmieszek.
-To dlatego tak zależało ci
na tej łazience…Wszystko jasne. Ale i tak nie wiele ci to pomogło.
-Uhh….ty! Słyszysz mamo co on
wygaduje!? Zatłukę go kiedyś!- Maddy wyrwała się już z uścisku matki aby gonić
brata, który momentalnie zerwał się od stołu i uciekł do przedpokoju, jednak
Charlotte złapała ją w porę i przytrzymała.
-No już spokój! Nie kłóćcie
się! Czasem naprawdę mam was dość- powiedziała już lekko zdenerwowana.
-Dobra…ale jeszcze mi za to
zapłacisz! – Krzyknęła w stronę brata, Maddy.
Jednak jego już nie było bo
odpowiedziało jej tylko trzaśniecie drzwiami frontowymi.
-Nawet śniadania nie
zjadł…-powiedziała cicho Charlotte.
-O rany jak późno! Ja też
lecę mamo, pa!- krzyknęła Madelain i wybiegła jak burza, w biegu wiążąc glany.
-Pa…-szepnęła czarownica i
zabrała się za sprzątanie rozgardiaszu panującego w kuchni.
Zaczęła się zastanawiać nad
swoimi dziećmi. Przybranymi dziećmi. Gdy miały 10 lat powiedziała im, że nie
jest ich biologiczną matką, ale nie powiedziała im całej prawdy. Myślą, że
zostały adoptowane jak tysiące innych dzieci. Teraz Charlotte żałowała, że im
wtedy nie powiedziała. Teraz mogą to gorzej przyjąć. Ale czy warto im cokolwiek
mówić? Przecież nie wykazują żadnych zdolności magicznych, nawet żadnych predyspozycji
do czarnoksięstwa…,,Może wtedy z tym kotem tylko mi się wydawało? Może to był
zwykły kot…Chociaż, moja intuicja jeszcze nigdy mnie nie zawiodła”- rozmyślała
Charlotte. „Ale i tak będę musiała im powiedzieć kim jestem, a co za tym idzie,
zapoznać je z całym Podziemiem tego świata…” Wtedy spojrzała w okno wychodzące
na niewielki ogródek i upuściła talerz który właśnie wycierała…
-Nie…To nie
możliwe…-szepnęła.
Rozdział II wkrótce :>
Prolog
Tak więc publikuje prolog. Krótki. :)
Enjoy :D
31 października. Halloween.
Mająca dość poprzebieranych dzieciaków biegających po ulicach, Charlotte Logan
spacerowała po starym cmentarzy. Był on zaniedbany i już nie grzebano na nim
ludzi. Może się wydawać, że to dziwne miejsce na spacery, jednak Charlotte bardzo
je lubiła. Miało swój urok oraz klimat. A poza tym było to miejsce silnie
związane z siłami nadprzyrodzonymi. Tak naprawdę, to był główny powód częstych
wizyt Charlotte w tym miejscu, gdyż była ona, czarownicą. Co prawda młodą,
miała zaledwie 80 lat (chociaż wyglądała na 25). I nie, nie była stereotypową
czarownica z ziemistą cerą, brodawkami czy chociażby szopą na głowie. Była
czarownicą nowoczesną. Nie wyróżniała się od reszty społeczeństwa, tej która
nie miała bladego pojęcia o istnieniu sił nadprzyrodzonych i magii. Cóż,
wyróżniać mogło ją jedynie zamiłowanie właśnie do takich miejsc jak stary
cmentarz no i wystrój jej domu, jednak mało kto ją odwiedzał…
Właśnie kierowała się w
stronę swojej ulubionej ławki tuż przy pięknej rzeźbie anioła śmierci, gdy
nagle tuż przed nią znalazł się kot. Czarny jak noc, jedynie ślepia miał
nienaturalnie zielone. Wręcz świeciły w zmroku który właśnie zapadał. Po za tym
wyglądał zupełnie zwyczajnie. Każdy pewnie by go zignorował i przeszedł obok,
jednak nie Charlotte. Ona od razu zauważyła że nie jest to normalny kot. A na
dodatek coś od niej chciał…
-W czym mogę pomóc? –zapytała
grzecznie licząc, że uzyska odpowiedź, gdyż tak było by znacznie prościej.
Zawiodła się jednak ponieważ kot milczał i
dalej świdrował ją swoimi zielnymi oczami.
Gdy kobieta zaczęła się już
irytować jego niegrzecznym zachowaniem i upartym milczeniem, nagle wstał i
ruszył w alejką w bok. Charlotte stała zaskoczona, ale gdy kot się zatrzymał i
spojrzał na nią wyczekująco, zrozumiała że ma iść za nim.
Szli tak przez dobre 10
minut, a czarownica zaczęła się niepokoić gdyż kot prowadził ją w coraz dalsze
i coraz mroczniejsze zakątki cmentarza. Zastanawiała się już czy postąpiła
rozsądnie idąc za tym stworzeniem. Matka zawsze jej powtarzała żeby nie ufać
obcym kotom…zwłaszcza jeśli nie mów. Już przeszukiwała w pamięci zawartość
swojej torby w poszukiwaniu jakiejś broni (lub tuńczyka) tak na wszelki wypadek
gdy nagle jej czarny przewodnik się zatrzymał. Rozejrzała się ale nie zauważyła
niczego nadzwyczajnego. Zwykłe zarośla i krzaki na starym cmentarzu. Popatrzyła
wyczekująco na kota.
-I co? To wszystko co
chciałeś mi pokazać?- powiedziała z przekąsem- Wierz mi, mam ważniejsze i
ciekawsze sprawy niż łażenie po krzakach…
Wtedy kot prychnął na nią,
ale bardziej z irytacji niż ze złości i wskoczył w zarośla. Charlotte, gdyż nie
lubiła zostawiać niedokończonych spraw oraz dlatego, że ten kot porządnie ja wkurzył,
podążyła za nim. „Trudno, najwyżej zgubię się na cmentarzu i stracę 2 godziny
mojego jakże cennego czasu” -myślała . Wtedy też wyszli na niewielką polankę, a
raczej lukę w zaroślach.
To co czarownica zobaczyła na
środku polanki zaskoczyło ją niewiarygodnie. Były to dwa niemowlaki. Charlotte
stała jak wryta. Jednak szybko otrzeźwiała i podbiegła do dzieci. Spały.
-Uf…-Czarownica odetchnęła z
ulga gdyż mimo, że lubiła małe dzieci to nie miała teraz najmniejszej ochoty na
ich niańczenie. Musiała pomyśleć. Wiele pytań zalało jej umysł…Skąd na
cmentarzu dzieci, i to w Halloween? Czemu są same? I o co do cholery chodzi z
tym zarozumiałym kocurem?! Tyle pytań a tak mało odpowiedzi…
Na chwilę odgoniła natrętne
myśli i dokładniej przyjrzała się dzieciom. Wyglądały na jakieś 1,5 roczku. Przykryte
były białym miękkim materiałem. „To dobrze” -pomyślała Charlotte- „przynajmniej
nie zmarzły…” Dzieci nie miały przy sobie nic poza czarnym kocem, w który były
zawinięte oraz wisiorkami w kształcie skrzydeł z wyrytymi imionami. Na wisiorku
chłopca widniał napis „Evan”, natomiast na dziewczynki „Madelain”. Obydwoje
mieli kruczoczarne włosy, jasne buzie z różowymi rumieńcami i malinowymi ustami.
Wyglądały niczym porcelanowe lalki. Jednak nie ich uroda zaprzątała teraz Charlotte
głowę. Co miała z nimi zrobić? Przecież nie mogła ich tu zostawić na pewną
śmierć. Doszła do wniosku, że musiała zostać wybrana na ich opiekunkę, skoro
kot ja tu przyprowadził. „Właśnie! Kot! Gdzie on się podział?” –pomyślała.
Gorączkowo rozejrzała się po polanie ale po kocie nie było śladu.
Westchnęła zrezygnowana i
zastanowiła się jak zabrać stąd dzieci. Przyszła jej do głowy tylko jej pojemna
torba. Zapakował więc tam chłopca a dziewczynkę wzięła na ręce. O dziwo żadne z
dzieci się nie obudziło. Charlotte miała nadziej że nic im nie jest i że nie są
chore. Było jej ciężko ale jakoś ruszyła w stronę bramy cmentarza.
Gdy dotarła do swojego domu,
który był położony na przedmieściach, zostawiła dzieci na chwile same, mając
wielką nadzieję , że się nie obudzą, a sama pobiegła do najbliższego sklepu po
„dziecięce rzeczy”. Nie obyło się bez telefonu do matki, która także była
czarownicą, ale znała się także na normalnym macierzyństwie. Charlotte
opowiedziała jej z grubsza całą historię i zaczęła błagać wręcz o pomoc gdyż
sama nie miała zielonego pojęcia o opiece nad dziećmi. Matka dziewczyny
westchnęła tylko i powiedziała, że niedługo przybędzie z potrzebnymi rzeczami.
Co prawda mieszkała na drugim końcu kraju ale nie był to problem dla
czarownicy. Zanim Charlotte zdążyła dobiec do domu z wielką paczką pieluch i
mlekiem w proszku pod pachą, jej mama już zajmowała się dziećmi, które się
obudziły i teraz wesoło gaworzyły. Oczywiście dziewczynie dostało się za to, że
zostawiła maluchy same.
-Coś czuję, że dopiero teraz
zaczną się schody…-wymamrotała Charlotte, obserwując jak dziewczynka próbuje
uderzyć brata różowym pluszowym misiem…
-Co tam mamroczesz pod nosem,
kochanie?- zapytała starsza czarownica.
-Nic nic…Podgrzać mleko czy
coś?- odpowiedziała z bladym uśmiechem na ustach.
I tak bliźnięta zostały u Charlotte Logan. Kobieta
adoptowała je, i to o dziwo bez większych problemów. Mama Charlotte od razy
pokochał swoje przybrane wnuczęta, tak samo jak jej córka. I tak mijał czas a
dzieci rosły i rozwijały się jak należy. Dziewczyna wiedziała, że nie są
normalną rodziną, bo ona sama nie była normalna a i bliźnięta nie były
zwyczajnymi dziećmi. Skrywały jakąś tajemnicę… Jednak czarownica postanowiła
nie zaprzątać sobie tym głowy dopóki dzieci nie podrosną.
Często, gdy Charlotte bawiła
się z dziećmi, wydawało jej się, że widzi za oknem przemykający cień czarnego
kota lub też zielone ślepia obserwujące jej nową rodzinę gdzieś z ukrycia…
Pierwszy rozdział już wkrótce :)
I przepraszam za wszystkie błędy który podstępnie się wkradły >.<
I przepraszam za wszystkie błędy który podstępnie się wkradły >.<
środa, 7 marca 2012
Info...
Cześć i witam wszystkich!
Jest to mój pierwszy blog, na którym zamierzam publikować swoje pierwsze opowiadanie. Podkreślam, pierwsze ^^ Będzie ono nosić tytuł: "Show me demon inside you, I show you angel inside me"
Opowiadanie te jest o tematyce fantasy, z wątkami miłosnymi. Najprawdopodobniej wystąpi związek męsko-męski, tak więc wszystkim homofobom wskazuje drzwi i mówię "żegnam".
Jak dotąd mam napisane 4 rozdziały + prolog, który niedługo się pojawi. Później będą dodawane następne części. Co do częstotliwości dodawania nie mogę nic obiecać. :)
Mam nadzieję, że się wam spodoba.
I jeszcze taka mała dygresja, początek jest nudny ale potem zamierzam rozwinąć akcje :D
(Nie wiem czy ktokolwiek będzie to czytać ale jak ktoś kiedyś powiedział, "blogi są po to by je pisać a nie żeby czytać". Nie jestem pewna czy odnosi się to także do opowiadań, ale cóż...Jeśli jednak ktoś tu zajrzał i czyta to, to jest mi niezmiernie miło z tego powodu ^^ )
Tak więc pozdrawiam i do zobaczenia wkrótce :)
Jest to mój pierwszy blog, na którym zamierzam publikować swoje pierwsze opowiadanie. Podkreślam, pierwsze ^^ Będzie ono nosić tytuł: "Show me demon inside you, I show you angel inside me"
Opowiadanie te jest o tematyce fantasy, z wątkami miłosnymi. Najprawdopodobniej wystąpi związek męsko-męski, tak więc wszystkim homofobom wskazuje drzwi i mówię "żegnam".
Jak dotąd mam napisane 4 rozdziały + prolog, który niedługo się pojawi. Później będą dodawane następne części. Co do częstotliwości dodawania nie mogę nic obiecać. :)
Mam nadzieję, że się wam spodoba.
I jeszcze taka mała dygresja, początek jest nudny ale potem zamierzam rozwinąć akcje :D
(Nie wiem czy ktokolwiek będzie to czytać ale jak ktoś kiedyś powiedział, "blogi są po to by je pisać a nie żeby czytać". Nie jestem pewna czy odnosi się to także do opowiadań, ale cóż...Jeśli jednak ktoś tu zajrzał i czyta to, to jest mi niezmiernie miło z tego powodu ^^ )
Tak więc pozdrawiam i do zobaczenia wkrótce :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)